Monday, April 26, 2010

TRZEBA BYŁO zamówić pierogi z wody!

W miniony weekend odbyła się pierwsza edycja Festiwalu Komiksowa Warszawa. Impreza była pierwszym dużym przedsięwzięciem Polskiego Stowarzyszania Komiksowego.

W kalendarzu komiksowych imprez nowy festiwal zajął miejsce zdechłych w przededniu dziesiątej rocznicy Warszawskich Spotkań Komiksowych.

Bardzo się cieszę, że po raz pierwszy od kilku lat będąc na komiksowym konwencie w stolicy odczułem prawdziwe zaangażowanie organizatorów w przebieg zdarzeń. Bolączką kilku ostatnich edycji WSK był totalny rozpierdol organizacyjny.

Na KW kwestie informacyjne rozegrano tip-top.
Niezwykle miła obsługa recepcji rozdawała katalog i wydany z okazji festiwalu Komiksowy Przewodnik Po Warszawie.

Myślę, że warto wspomnieć o wypruwającym sobie flaki Asu. W dniu festiwalu ten dzielny działacz (zarazem autor powyższego bannera-kierunkowskazu, który unaocznił mi że jestem na właściwej drodze) wyglądał niczym najprawdziwszy zombie!


W skrócie

PLUSY:
+ darmowe wejście na imprezę
+ darmowy Komiksowy Przewodnik
+ fachowa i zaangażowana obsługa
+ informacyjna profeska (strona w necie, kontakt)
+ miejscówka w centrum
+ wszystkie główne atrakcje w jednym miejscu
+ szatnia, piwo i afterparty na miejscu
+ przestronna giełda
+ wystawy na mieście

Sam program to już kwestia indywidualnych preferencji. Osobiście jadę na tego typu zloty w celach wyłącznie towarzyskich więc dla mnie jaki by program nie był to zawsze jest mnóstwo okej.

MINUSY:
- Miejscówka niezwykle mroczna i depresyjna. Ściany i okna zamalowane na czarno, wiszące czarne kotary itp. Nie mogłem długo usiedzieć w tym lochu.
- Piwo za 8zł. Chujowe chrzczone piwo z beczki za 8zł.
- Szatnia za 2zł. Zajebiście.
- Gonzo prowadzący Bitwy Komiksowe dupą do publiczności.

No i największy minus:
- Nie powinienem zamawiać odsmażanych pierogów bo się cholernie strułem i zasnąłem podczas afterka :(
Jest mi z tego powodu niezwykle przykro.

Z pozytywnych wrażeń, wrócę jeszcze raz do Komiksowego Przewodnika Po Warszawie. Elegancko wydana książeczka (PSK przy wsparciu Urzędu Miasta) była dostępna za friko. W środku na 48 stronach plejada polskich komiksowych gwiazd ilustrująca historyjki napisane przez czołówkę polskich scenarzystów. Bodajże najlepsza antologia tematyczna jaką czytałem.

Na potrzeby tego wydawnictwa wystrugałem jedną planszę do scenarka Grzegorza Janusza.
Poniżej jeden z kadrów:
P.S. Piotr Kowalski v.s. Kamil Konwerski w walce na gołe klaty - bezcenne!

Thursday, April 22, 2010

Maca z zakalcem

Podczas ostatniego MFKiG, równo po dekadzie od wydania ostatniego (i zarazem pierwszego) numeru nastąpił długo wyczekiwany powrót CYRKIELNI - Masońskiego Magazynu Komiksowego. Czy zmartwychwstanie legendarnego zina sprostało oczekiwaniom?

Jako, że dzieje magazynu to przedinternetowa prehistoria (WRAK się nie liczy!) należy się słowo wprowadzenia. W 1996 r. ukazał się pierwszy numer Zina KKK, którego trzon stanowiły komiksy i prowokacje Tomasza Krasnowolskiego, Krzysztofa Tkaczyka i Bartosza Minkiewicza. Pismo charakteryzowało się rubasznym (specyficznym) poczuciem humoru i absurdalną publicystyką. W ciągu pięciu numerów KKK ewoluowało w kierunku pisma bardziej przystępnego w odbiorze. W końcu zostało brutalnie przejęte przez Kamila Śmiałkowskiego i jego popleczników. Nowa ekipa była de facto dojściem do głosu pokolenia twórców, których wizja komiksu jako takiego ciążyła w jedynym kierunku widocznym przez mózgi zaimpregnowane przez lata indoktrynacji zeszytówkami TM-semic. Kiczmeni bezlitośnie docięli watahy żaków z ASP marzących o zakazie depilacji. Tymczasem obrażeni na cały świat renegaci, których skład skrystalizował się podczas prac nad KKK postanowili wkroczyć na drogę masońskiego terroru. Tak powstała CYRKIELNIA.

Pierwszy numer nowego magazynu był eksplozją sztubackiej jazdy po bandzie. Twórcza anarchia w symbiozie z profesjonalną formą i elegancką oprawą. „Timofowa kreda” miała stać się standardem dopiero w odległej przyszłości więc na tle wszechobecnego brudnego xero magazyn prezentował się okazale. Ponadto, co ważniejsze za materiałem stała zaimprowizowana filozofia - prześmiewczy koncept na przegiętą masońską stylizację. Nic dziwnego, że przebojowa Cyrkielnia mocnym uderzeniem w jądra fandomu zapisała się historii polskiego komiksu.

W roku 1999 pismo zdobyło nagrodę „Kloca” przyznawaną przez Krakowski Klub Komiksu (ironia losu). Wręczenie wyróżnienia w kategorii najlepszego fanzinu za profesjonalnie wydany album na kredzie spowodowało ostrą reakcję Mateusza Skutnika i Dominika Szcześniaka - redaktorów xerowanych zinów: Vormkfasy i Zinia. Protest skutkował korespondencyjnym flejmem (sic!), który został opublikowany w Ziniu. Argumentem obozu xero oprócz „niezinowej” formy było przypuszczenie, że Cyrkielnia jest jednorazowym wybrykiem. Mijająca dekada potwierdziła powyższe wątpliwości.

Powrót magazynu został przygotowany w sposób charakterystyczny dla wcześniejszych działań redakcji. Doza dezinformacji, że będą wydane jednocześnie dwa nowe numery. W rzeczywistości pismo ma dwie okładki – na awersie i rewersie. Następnie fajna akcja z promocją na Festiwalu. Na stoisku można było zaopatrzyć się w odpowiednie gadżety – marynowane napletki i kaptury. W sieci zawisła również nowa strona internetowa. Mimo to, reakcje odbiorców są bardzo oględne a wręcz można mówić o zignorowaniu tego wydarzenia. Dlaczego?

Dlatego, że wydawanie magazynu rodem z końca XX wieku powoduje wizję młodego (ale drapieżnego) dinozaura, który swego czasu wpadł w szczelinę w lodzie, tam cudownie przespał miliony lat a teraz nagle zgłodniały wypadł z letargu i wrzeszcząc o gorącą posokę rzucił się wprost pod koła pędzącego tira. W mojej analogii kierowca tira to współczesny (przyjmuję, że komiksowo wyrobiony) czytelnik a pędząca maszyna to INTERNET. Komiksy publikowane w Cyrkielni są w większości świetnie narysowane ale zarazem bardzo pretekstowe, prostackie i wcale nie śmieszne. Żarty rysunkowe i kolaże to poziom codziennego spamu z demotywatorów. Chwila śmiechu z ładnej prowizorki, dla odmiany wydrukowanej na kredzie i w kolorze. W cenie 35,00 PLN.

Na 88 stron magazynu, komiksy zajmują niewiele ponad połowę. Połowa z nich jest zdatna do lektury. Dwa komisy wybijające się ponad przeciętną to „Straine” i „Bracia”. Pozostałe (jak również publicystyka) są artefaktami wygrzebanymi z wehikułu czasu, który niczym w piosence zespołu Dżem zabiera twórców patrzących na odbicia swoich starych ryjów w lustrze w czasy beztroskiej młodości. Cóż z tego, że młodość ta wypadła na czas komiksowej smuty? Cyrkielnia, która kiedyś mogła stanowić alternatywę dla Produktu (w rzeczywistości magazyn Śledzia wyssał z niej to co najlepsze – Minkiewiczów) jest obecnie rupieciem. W najlepszym wypadku znakiem czasów do których nie warto wracać w celach innych niż badawcze.

Sunday, April 18, 2010

Trójka ze sternikiem

Mam ambitnym plan aby zwiększyć tempo.
Codziennie zrobić COKOLWIEK więcej niż tylko plan minimum. Dorzucić literki do planszy Degrengolandu albo postawić kilka kresek na kartce.

Tymczasem, spoglądam za okno
i nie chce mi się siedzieć w domu.
Z drugiej strony, zaczyna się pyłkowe szaleństwo i prosto z zapalenia oskrzeli płynnie przechodzę do alergicznych niedogodności. Ech.

Na blogu PASTELGAMES zajawka trzeciego epizodu FOG FALL.
Moim zdaniem wyszło grubo. Nie mogę doczekać się premiery.
Kuję żelazo póki gorące i zaczynam już dłubać przy kolejnej grze.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...