Monday, March 31, 2014

Łańcuszek szczęścia (01)

Jak na załączonym obrazku. Codziennie jeden komiks, tylko i wyłącznie po to aby wygrać zakład:


































Wcześniejsze wyzwania łańcuszkowe:
- Michał Misztal (początek)
- Leszek Wicherek
- Daniel Chmielewski
- Magda Rucińska
(potem były jakieś zawirowania i Michał wrócił do tematu).

Do jutra!

Sunday, March 30, 2014

cONANIZM (vol.3) - Conan (2008)


Conanizm bez Conana?
Corben od początku swojej kariery garściami czerpał z dorobku Roberta E. Howarda. Podchodził do tematu jako do inspiracji (Den), adaptacji (Bloodstar) czy pastiszu (Bodyssey). Nad samym Conanem dostał jednak możliwość pracy dopiero kilka lat temu gdy już mocniej związał się z Dark Horse. Przy okazji restartu numeracji serii (i dodaniu "The Cimmerian" do tytułu) narysował 67 plansz, które rozdzielono na 7 kolejnych zeszytów.

ALE

Aby było śmieszniej, Corbenowe plansze nie opowiadają o przygodach Conana!

Corben zilustrował retrospekcje dotyczące Connachta, dziadka Conana. Fragmenty dotyczące samego Conana wyszły spod ołówka Tomasa Giorello, etatowego rysownika tej franczyzy w Dark Horse. Obecnie po obrobieniu kilkudziesięciu zeszytów doszedł do niesamowitej wprawy (co zresztą można podpatrzeć na jego blogu, gdzie wrzuca wszystkie plansze w ołówku!). W pierwszych zeszytach chciał się pokazać z bardziej "artystycznej" strony i w kontraście do mocno inkowanych plansz Corbena swoje zostawił na miękko - w lekko podbitym ołówku. Podobnie Jose Villarubia - o ile Corbena kolorował w miarę płasko to szkice Giorello okrasił przyciężkawym digitalpaintingiem. W efekcie część komiksu to bieżąca nudna historia o powrocie Conana do domu zrealizowana w stylu wylizanego ołówkowego realizmu a druga część to wspomnienia w typowej manierze "późnego" Corbena. Dla każdego coś miłego.

Plansze o perypetiach dziadka Conana to chyba najbliżej gdzie Corben był do tego bohatera. W sumie taka decyzja redaktorów Dark Horse wydaje mi się dowcipna i wyraża szacunek do rysownika.



CONAN THE CIMMERIAN
#1-7 (lipiec 2008 - styczeń 2009)

CONAN VOLUME 7: Cimmeria
(maj 2009)

scenarusz: Timothy Truman
rysunki: Tomás Giorello, Richard Corben
kolory: José Villarrubia

Dark Horse 2008



Sunday, March 23, 2014

Po prostu... DEN (1978)

Cykl blognotek przybliżających twórczość mistrza Richarda Corbena!
Pewnego dnia każdy może powiedzieć sobie "dość". Doświadcza tego też znudzony rysownik z agencji reklamowej - zaczytany w "Księżniczce Marsa" wątły okularnik bez szans na randkę. Doprowadzony do ostateczności przez upierdliwego szefa, rzuca pracę w cholerę i... w bardzo dziwny sposób przeżywa chwilę euforii następującą po trzaśnięciu drzwiami a przed podjęciem decyzji co dalej robić ze swoim życiem.

W 1968 Richard Corben był dobiegającym trzydziestki animatorem w studiu filmowym w Kansas City. W wolnych chwilach (przez rok) dłubał sobie poklatkową animację opowiadającą o przygodzie napakowanego łysola (Dena) ratującego cycatą księżniczkę. Gdy skończył swoje dzieło, pokazał je kolegom w pracy, co spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem. Aby 8000 rysuneczków składających się na animkę nie poszło na marne, współpracownicy postanowili wesprzeć kolegę i pomogli mu rozwinąć projekt w kompletną etiudę filmową. Dograno aktorski wstęp i epilog, gdzie główną rolę zagrał Corben zaś jego ówczesny szef  autoironicznie wcielił się w rolę upierdliwego zwierzchnika. Zadbano też o niepokojący soundtrack. W efekcie powstał piętnastominutowy film, który autorowi przyniósł kilka nagród i dał solidnego kopa aby tworzyć samodzielnie.



Kilka lat później, w 1973 Corben już jako mający na koncie pierwsze sukcesy komiksiarz na dorobku postanowił wrócić do tematu. Narysował 15-stronicową luźną kontynuację swojej animowanej historyjki i opublikował ją w magazynie Grim Wit. Gdy w 1975 zaczął publikować swój pierwszy serial w magazynie Metal Hurlant, po prostu rozdmuchał nowelkę o Denie do 32 plansz i zaczął dodawać kolejne odcinki. Przy okazji kolejnych wydań Corben dodał jeszcze epilog więc ostatecznie finalna (i obecnie kanoniczna) wersja "Nigdziebądź" to ponad stustronicowa cegła.

Skomplikowana redakcja albumu okazała się być dopiero początkiem przygód Dena. Bohater stał się dla Corbena sztandarowym produktem, a rysownik wielokrotnie wracał do wykreowanego świata w kolejnych albumach i zeszytach. W międzyczasie "NeverWhere" zostało luźno adaptowane na potrzeby filmu Heavy Metal z 1981 roku.

Sama historia to wariacja na temat mokrych snów zakompleksionego nerda. Rachityczny słabeusz przechodzi transformację w kulturystę (swoją drogą, Corben też w tamtym czasie przypakował) i przeżywa maskulinistyczne (a wręcz mizoginiczne) perypetie w brutalnym fantastycznym świecie. Sceneria to cytat z pustynnego Marsa i przygód Johna Cartera, wielkie przedwieczne zagrożenie to Cthulhu czytany wspak, wreszcie sam Den to wydepilowany Conan biegający po pustyni z permanentnym częściowym wzwodem. Gdy komiks powstawał, prawdopodobnie szokował ewidentnym wskazaniem "o co faktycznie chodzi w heroic fantasy". Obecnie rdzeń fabuły może wydać się zbyt prostacki ale kwestie obyczajowe w dobie hipokryzji neo-konserwatywnej są znowu aktualne.
Ciekawe jest obserwować jak Corben ewoluował doskonaląc się jako artysta i zarazem starał się modyfikować opowiadaną historię by wyjść z kolein głupawego stereotypowego "conanizowania". Fabuła stopniowo zagęszcza się i niebanalnie komplikuje. Artysta pokonuje kolejne progi swojego talentu i kreuje niepowtarzalną oniryczno-psychodeliczną atmosferę. Jednocześnie musi zachować archaiczną narrację z offu, w którą zaplątał się tworząc pierwszą wersję komiksu.

Ten komiks to legenda i zapowiedź najlepszego, co w serii o Denie miało się dopiero zdarzyć.



DEN: NeverWhere

pierwsza publikacja w
Heavy Metal No.3-13 (1977–1978)

scenariusz i rysunki: Richard Corben

Sunday, March 16, 2014

Corben na niedzielę - PUNISHER: THE END (2004)

Cykl blognotek poświęconych niesamowitym komiksom wspaniałego Richarda Corbena. 

Faktem jest, że fani komiksów się starzeją a wydawcy ciągle stoją przed wyzwaniem przyciągnięcia nowego narybku. W Marvelu czy DC skutkuje to resetowaniem całych uniwersów, po których nawet najwytrwalsi czytelnicy w końcu mówią "PAS". Bo ileż można w nieskończoność czytać to samo i śledzić kolejne eventy po których zmienia się wszystko i nic? Inna sprawa, że starzy czytelnicy to też jednak klienci. Z myślą o nich Marvel wypuszcza komiksy opowiadające (alternatywny) koniec śledzonej latami historii. Na fali takiej zagrywki pozwolono na przykład Chrisowi Claremontowi zakończyć wątki rozpoczęte w X-menach  ponad trzy dekady temu i brutalnie ucięte na początku lat 90-tych.

Takim właśnie komiksem jest wydany w 2004 roku Punisher: The End. Garth Ennis był wówczas na fali robienia najlepszej MAXiarskiej odsłony przygód Franka Castle. Corben zaś ledwo co pojawił się w świadomości młodych fanów za sprawą Bannera i Cage'a narysowanych do scenariuszy Briana Azzarello. Ktoś z redaktorów Marvela poszedł po rozum do głowy aby rysownikowi powierzyć jeden z jego ulubionych tematów - postapo! W efekcie dostaliśmy solidnie zrealizowaną kameralną wariację na temat ostatnich dni Pogromcy (z brutalnym twistem w finale).

Castle w końcu zostaje ujęty i ma spędzić resztę życia za kratami. Okazuje się jednak, że pisany jest mu inny los bo oto nadciąga atomowa zagłada. Z gruzów zniszczonego świata wygrzebuje się znajoma sylwetka. Misja Franka trwa mimo postępującej choroby popromiennej...
Szczerze mówiąc, lepsze zakończenie Punisherowi sprawili dopiero Jason Aaron na spółę ze Stevem Dillonem w opartej na runie Ennisa i zamkniętej w czterech trejdach serii MAX (sic!) z 2012. Sam Ennis bezczelnie spuścił atomówkę i dał Frankowi umrzeć.

Corben oczywiście jak zwykle dał radę!


Punisher: The End

scenariusz: Garth Ennis
rysunki: Richard Corben
kolory: Lee Loughridge

MARVEL 2004

Friday, March 14, 2014

WWK (05) - rysujemy!

Ledwo co w poprzednim odcinku (w listopadzie) napisałem, że rysuję już tylko na tablecie a tu nastąpiła drastyczna zmiana. Po roku wyłącznie cyfrowego produkowania kolejnych plansz narzędzie to zupełnie mi obrzydło. Zatęskniłem za tradycyjnym dopieszczaniem rysunków na kartce i wróciłem do technik tradycyjnych. Z komputera nie zrezygnowałem ale używam go do obróbki. Wygląda to krok po kroku mniej więcej tak:

1. Na początku tradycyjnie robię sobie szybki szkic w notesiku. To akurat jest już drugi storyboardzik. Pierwszy robię na marginesie scenariusza i jest wielkości znaczka pocztowego.
 2. Szkic skanuję i wstawiam do matrycy planszy. Mam przygotowane warstwy z ramkami, marginesami i standardową wielkość i rodzaj czcionki. W tej formie przygotowuję czytelny komiks, który można wysłać do konsultacji scenarzyście. Praca nie jest jeszcze na bardzo zaawansowanym etapie i dzięki takiej metodzie można wykluczyć to, że jakaś fajna dopracowana plansza wyleci bo coś się pozmieniało w koncepcji.
  3. Wyrzucam szkic i drukuję sobie ramki z tekstami i onomatopejami. Dymki usuwam, bo później byłoby za dużo zachodu z dopasowaniem do nich skanu. Taki "liniuszek" drukuję na papierze o większej gramaturze niż normalnie do xero. Każdą planszę drukuję osobno więc jednorazowo pracuję na formacie A4.
4. Pora na rysowanie. Używam żelowców, piórka, pędzelków i brushpena (co akurat jest pod ręką). Czasami maznę korektorem. Podczas rysowania sugeruję się szkicem, który mam pod ręką.


5. Gotowe planszę skanuję w dobrej rozdzielczości, wyrównuję próg suwakiem a następnie wtłaczam obrazki w uprzednio przygotowane ramki. Gdzieniegdzie wyrównam, coś podciągnę do krawędzi. Jednym słowem - synchronizacja.
6. Otrzymałem planszę (tutaj akurat dwie) w wersji "sauté". Sama czerń i biel. Akurat w przypadku tego komiksu założyłem sobie, że dodam szarości. Dla odmiany zrezygnowałem z rastrów (bo ile można?).
Dopiero na tym etapie podpinam tablet:
7. Gotowe. Powyższe kroki powtarzam czternaście razy w celu uzyskania komiksowego zeszytu.

Jako przykładu użyłem dwóch stron z "Hermy świętego Zygmunta", które powstały do scenariusza Bartka Biedrzyckiego na podstawie pomysłu Andrzeja Stańskiego.
Kawałek komiksu można było już podejrzeć w polsatowskich Wydarzeniach (materiał po kliknięciu w obrazek):
TRWOGA!!!!!

Sunday, March 9, 2014

cONANIZM (vol.2) - Starr The Slayer (2009)

W 1970 roku Marvel zaczął publikować komiksowe przygody Conana. Nie wszyscy jednak wiedzą, że chwilę wcześniej, jeszcze przed nabyciem praw do tego bohatera, firma zleciła wprawkę aby przetestować jak Roy Thomas i Barry Windsor-Smith poradzą sobie z czekającym na nich zadaniem. Tą wprawką był Starr The Slayer, barbarzyński król-wojownik, który z umysłu pisarza Lena Carsona przedostaje się do naszej rzeczywistości. Gdy okazało się, że Thomas i Smith są właściwymi twórcami na właściwym miejscu nadszedł czas Conana zaś jedyną pamiątka po Starrze były pożółkłe strony antologii "Chamber of darkness".

Postać wrócił do życia Warren Ellis w wydanym w 2008 NewUniversal. W obszarze moich zainteresowań leży jednak czteroczęściowa miniseria imprintu MAX, w której za podróbę Conana wzięli się Way, Corben i Villarrubia.

Fabuła formalnie jest sprytnie zakręcona. Tym razem pisarz Len Carson nie dość, że wymyślił (wyśnił) postać Starra to sam jest bohaterem pieśni wykonywanej przez minstrela w świecie fantasy. Co więcej, zostaje przeniesiony do tego obcego świata aby... zabić herosa. Tymczasem Starr, dość naiwny barbarzyńca, naraża się możnemu Trullowi w efekcie czego traci wolność i musi walczyć o swoje życie jako gladiator. Toczy szereg walk, trenuje, znajduje nieodwzajemnioną miłość, jest obiektem napastowania seksualnego, buntuje się, ucieka i w końcu toczy wielką batalię ze swoimi prześladowcami. Oczywiście, w zakończeniu znajduje się maleńka furtka na sequel...
Wszystkie te wymienione wydarzenia są idealnym poletkiem działania dla wyczynów Corbena. Właściwie cała ta historia jest pod niego skrojona.  Len Carson jest parodystyczną wersją Roberta E. Howarda, któremu udało się odnieść sukces produkując pulpę, a który podobnie jak Philip K. Dick ma niespełnione aspiracje do tworzenia wielkiej literatury. Scenarzysta pokazuje nam Corbena i zdaje się mówić - tak to się robi! Muły, miecze, mózgi, krew, szczucie cycem!

Ale to za mało.

U Corbena fantasy zawsze było podszyte groteską i czarnym humorem ale również grozą i niepokojem. Humor raczej z gatunku tych upiornych, śmiech często zamierał w gardle. Starr to niestety parodia i krotochwila.

Szkoda.


STARR the Slayer

scenariusz: Daniel Way
rysunki: Richard Corben
kolory: Jose Villarrubia

MARVEL 2009
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...