Tuesday, July 17, 2007

Dom Żałoby 3&4 - recenzja w BR

Na Below Radars pojawiła się zbiorcza recenzja zeszytów 3&4 Domu Żałoby.
Tekst przytaczam poniżej, oczywiście można go też przeczytać bezpośrednio w BR.

Dom Żałoby 3 i 4
Dariusz Hallmann

Niewątpliwym atutem części trzeciej i czwartej Domu żałoby (czytanych jedna po drugiej w krótkim odstępie czasu) jest to, że sporo wyjaśniają i w dość znacznym stopniu posuwają akcję naprzód. Dzieje się to jednak kosztem onirycznego, niesamowitego klimatu, który z kolei był niewątpliwym atutem dwóch poprzednich części.

Oczywiście pojawiają się nowe pytania i tajemnice, ale są bardziej... konkretne, pozbawione aury nieokreśloności, proces wzbudzania czytelniczego zainteresowania odbywa się raczej mechanicznie, nie wynika z dreszczu niepokoju, tylko na przykład z faktu, że za barem znajduje się zagadkowy sześcian albo któryś z bohaterów dostaje pałką w łeb...

To nie jest zarzut, to jest różnica, ale istotna o tyle, że na jej tle wyraźnie widać pewną słabość scenarzysty Dominika Szcześniaka. Tą słabością jest pretensjonalność. Kiedy pod koniec zeszytu # 3 czytam o różnych wersjach – nomen omen – scenariusza randki Voita z dziewczyną, na czele z przyprawiającymi o ból zębów słowami „analizowanie probabilistycznych zachowań obojga”, to myślę sobie: niedobrze, Żyttu powrócił!. Zresztą autorzy nie pozostawiają żadnych złudzeń, bo w czwartej części jest kadr, gdzie na murze widnieje napis: Żyttu żyje!. No żyje, żyje, i ma się nieźle... Do tego teksty typu: - Znajdź dla mnie miejsce w twoim sercu. – Mam wolny tylko lewy przedsionek., Filiżankę kawy i mnóstwo cukru., Kobieta może i ma ponętne kształty, może i jest zjawiskowo podniecająca, ale to też człowiek., umieszczone w komiksie w takich a nie innych kontekstach brzmią po prostu sztucznie.

Ciekawie wypadają rysunki Wojciecha Stefańca w trzeciej części. Twórca odważnie eksperymentuje, miesza techniki i tylko czasami odnosi się wrażenie, że forma przerasta treść. Szczególnie podobają mi się strony 16, 17, 18 i 19, ukazujące spotkanie Gabriela Diuna z człowiekiem, który nazywa się Gilles de Gollfe (zresztą Gilles pojawił się już na bardzo krótko w pierwszej części). No właśnie, sam Diun – najpierw świetnie ukazane wejście do kafejki, na głowie kapelusz, a pod nim nieprzenikniona czerń; po zdjęciu kapelusza – niesamowita twarz w prostokątnym kadrze na pół strony; na koniec – w oryginalny sposób przedstawiony uśmiech (o który w życiu bym Diuna nie podejrzewał). Brawo, panie Wojciechu! Pozwalam sobie również zdjąć kapelusz...

W zeszycie # 4 za grafikę odpowiedzialny jest Maciej Pałka (oprócz prologu autorstwa Pawła Sambora). Rysownik nie zawodzi, ale bardziej do gustu przypadły mi efekty jego pracy w drugiej części Domu żałoby. Teraz, moim zdaniem niepotrzebnie, pogrubił kreskę i nadał rysunkom ciemniejszą tonację, przez co stały się mniej wyraziste, mniej drapieżne... W pamięć zapada dwustronicowy (16-17), pełen inwencji panel, na którym bohaterowie rozchodzą się w różne strony.

Naturalnie my, fani Domu żałoby, nigdzie się nie rozchodzimy. Wiernie czekamy na dalszy ciąg, a zeszyt numer pięć ma ukazać się już w październiku (ponoć powróci nim do serii Hubert Ronek). Czekamy, nawet jeśli nasz entuzjazm nieco przygasł...




No comments:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...