Tuesday, October 25, 2011

SEXY ARMPIT BIG BAND - Być jak Andy Fletcher*!

Minęło dziesięć lat...


Stało się! Tektura przygarnęła nas po raz kolejny. Tym razem zorganizowaliśmy sobie party z okazji premiery antologii ZINIOLA! (Relacja na stronie magazynu TUKEJ)

Dwa i pół roku temu nocną porą w pewnym lubelskim biurowcu (dokładnie w sali 206) dwóch paniczów snuło plany założenia zespołu i grania wspaniałej muzyki. Dwóch paniczów - czytaj: Marcinek i ja. Szkopuł był taki, że zanim dotarliśmy do korpo-busa rozwożącego nas do domów, to plan muzykowania się totalnie rozmywał i wiadome nam było, że zostanie tylko w sferze fantazji.

Na początku bieżącego roku (na fali emocji po koncercie w Teatrze Andersena reaktywowanych Homosapiens) wróciliśmy jednak do tematu i od czasu do czasu w mniej więcej stałym sympatycznym składzie spotykaliśmy się aby akustycznie poplumkać bez zobowiązań. Uskutecznialiśmy wspólne jammowanie a mi się w głowie otwierały kolejne klapki gdy starałem się przekuć te improwizacje na moją modłę podejścia do tworzenia komiksów. Gwoli przypomnienia: środki adekwatne do treści, entuzjazm, szczerość i szacunek do swojej pracy. Plus minimal, lo-fi, DIY... Tu wielkie dzięki kieruję do Davida Tibeta (thanks, Mr.Tibet!). Filozofia pracy Current 93 (i jeszcze Pere Ubu!) okazała się świetnym punktem wyjścia. Podobnie oczy otworzyła mi lektura autobiografii Tomasza Stańki, którą polecił Marcel. Otóż, Stańko rzekł był, że każdy chce grać free, a najbardziej ci co nie umieją grać. Skoro więc tak to wygląda to nie ma co się żenować. Co nie?

No i tak sobie graliśmy, aż się ze sobą zgraliśmy. I gralibyśmy dalej wprawki i próbki gdyby nie pojawił się szalony i ekscytujący zarazem plan aby zagrać koncert na release party Ziniola! Pomysł podsunął Michał z Tektury (kolejne dzięki!).

Skąd pomysł aby zaprosić Sexy Armpit? Otóż, jest w tym głębsza myśl i dialog z historią Ziniola (i ogólnie historią polskiego komiksowa). Przez 13 lat istnienia magazynu na jego łamach udzielali się w większości panowie. Płeć piękna była promilem w obsadzie. Unaocznia to okładka antologii - Ziniol był straszliwie maskulinistyczny. Logicznym krokiem stało się więc przełamanie tego męskiego monopolu poprzez zaproszenie do uświetnienia premiery The Best Offa kapeli, w której działają dziewczyny. I to nie przypadkowe, ale takie które od lat również siedzą w temacie zinów i komiksów: Mei i Martę Nieznayu.
SEXY ARMPIT BIG BAND - spotkanie z antymuzyką!
Stanęło na tym, że niczym Henry Cow z Oldfieldem, my (pod szyldem Martwej Muchy) zagraliśmy jako akompaniatorzy Sexy Armpit.
Moją miłość do tego zespołu wyznałem na blogu rok temu. Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Na potrzeby Lubelskiego koncertu dziewczyny się reaktywowały. Gdy jechałem na tegoroczne MFK jedną z moich tajnych misji było obgadać z nimi projekt. Umówiliśmy się na afterparty, ale Mei i Nieznayu gdzieś przepadły (mam świadków, że rozglądałem się w ich poszukiwaniu cały wieczór). Idea wspólnego koncertu srogo wpłynęła mi na emo. Podczas koncertu Kind Off pożaliłem się Louise, że "przegrałem życie rysując komiksy a trzeba było grać w zespole".
LOL? Not.

W piątek 14 października Mei i Marta przyjechały do Lublina. W dzień zmalowaliśmy kilka billboardów a wieczorem daliśmy wspólny koncert: SEXY ARMPIT BIG BAND, czyli Sexy Armpit v.s. Martwa Mucha. Cały set konkretnej antymuzyki bez grama żenady ale za to z kosmiczym entuzjazmem! Tak było!
Dziewczyny grały swoje piosenki a my staraliśmy się je nieco popsuć. No i stanęliśmy na wysokości zadania. Kilka razy udało nam się zbudować epicką ścianę dźwięku a całość zagraliśmy z freak folkowym zacięciem. Zresztą, tu jest próbka:


Rarytas dla przyszłych fanów. Playlista koncertu!
Znalazłem ją w futerale na trąbkę.




Playlista:
(pod linkami są tubki! Lojalnie ostrzegam!)

1. Intro
2. Pewnego razu
3. Baba z bazaru
4.Trójkąty bermudzkie
5. Miasto zjada
6. Królowa obciachu
7. Delfiny
8. Nas już nie będzie
9. Mr. Sandman

bisy:
10. Baba z bazaru
11. Być tym złym



Zagraliśmy przed koncertem tylko próbę dźwięku. Repertuar mieliśmy obgadany na sucho. Każdy miał do odegrania swoją rolę (główna zasada była jedna: bez solówek!) ale niewątpliwie największy ciężar na swoich barkach dźwigała Marta Nieznayu, która musiała być czujna i elastyczna a zarazem pilnowała się szkieletu wygrywanego przez Mei na klawiszu. Ze strony Martwej Muchy wszystko w ryzach muzycznie trzymała Wera - jej wiolonczela była na pierwszym planie. No kurde, w takim składzie i z tym repertuarem nie dalibyśmy ciała nawet w Piwnicy pod Bananami. Czyta to ktoś z Krakowa? Czekamy na zaproszenie!
Supergrupa w pełnym składzie. Od lewej: Daniel, Mei, RIEBIONAK 5, Nieznayu, ja, Wera, Urbi i dłonie Marcina.



Wieczorna impreza była zwieńczeniem całego dnia pełnego przygód. Od rana bowiem pracowaliśmy nad realizacją kolejnej akcji billboardowej na ulicy Jana Karskiego. Szczegóły po kliknięciu w obrazek powyżej!

*Pierwotnie miał być Brian Eno (konkretnie z Outside Bowiego) ale Andy to już trzeci DM, w którego się wcielam. Niech więc będzie Fletcher.

Fotki dzięki uprzejmości Jarka Sadkowskiego.

Thursday, October 6, 2011

Obrazki z wystawy/imprezy - edycja MFK 2011

Było grubo.
Było NAJ! O czym zdążyła już poinformować zarówno blogosfera komiksiarzy jak też opiniotwórczy casuale. Wygląda na to, że większość relacji to większa lub mniejsza euforia.
Mam tak samo.
Simona Bisley’a cenię sobie zwłaszcza jako twórcę komiksów, którego styl rysowania miał na mnie ogromny wpływ. Mogę wręcz zaryzykować stwierdzenie, że dla nas, komiksiarzy zaczynających w latach ’90, był tym, czym Velvet Underground dla muzyki rockowej.

Po pierwsze i najważniejsze* - zostałem w tym roku włączony do listy gości Festiwalu co jest dla mnie poważną nobilitacją. Dzięki temu czułem się odpowiednio dopieszczony i bez specjalnej napinki mogłem skupić się na rozpoczęciu celebracji dekady w komiksowie.
Punktem drugim jest zatem wspomniana celebracja - Robert Popielecki spisał się na medal organizując mi (samodzielnie) wystawę. Pozałatwiał co trzeba, wydzwaniał, spotykał się z ludźmi władnymi, drukował, wieszał, przewieszał, kupił szampany a nawet wykombinował katalog w formie xero-zinka. Ja przyjechałem na gotowe. Taksówką.
Celebracja byłaby niepełna bez publikacji. W tym roku nie jest to nowy album ale swoiste pożegnanie z xero - antologia Ziniolsów.
Ostatnim powodem jest fakt załapania się do katalogu konkursowego. Serio - nadal, po wydaniu tych wszystkich albumów jest to dla mnie powód do radości. Tak więc, po raz pierwszy jestem w katalogu. W dodatku z najlepszym komiksem jaki narysowałem w życiu. "Admirał" to 8 plansz ze scenarkiem Karola Konwerskiego. Jak wiecie, z reguły nie uznaję szorciaków więc obiecuję, że możecie spodziewać się więcej w tym temacie. To dopiero początek.

O wernisażu i spotkaniu z Ziniolsami napisał już na stronie magazynu redaktor Szcześniak. Pozostaje mi zatem dodać kilka słów od siebie:

W sobotę miałem poprowadzić spotkanie z Jerzym Ozgą, ale z barków zdjął mi ten obowiązek Witek Tkaczyk, który był bardziej adekwatnym moderatorem. Mi pozostało prowadzenie spotkania niedzielnego. O godzinie 10:00, po nocy pełnej wrażeń (afterparty i te sprawy) zaskakująco liczna grupa wspaniałych ludzi wzięła udział w pogadance z redaktorami Mazolem i Tkachozem. Michał "Mazol" Rzecznik (ZSYP), redaktor Pałka i Mikołaj "Tkachoz" Tkacz (MASZIN) - wzruszające spotkanie po latach!

Był to punkt programu festiwalowego, w którym podsumowaliśmy temat zinów przewijający się przez całe MFK. Warto bowiem wspomnieć, że w tym roku mieliśmy prawdziwy (być może zaskakujący) renesans xeroprasy, co odbiło się również na rozkładzie jazdy Festiwalu. Najpierw Daniel Gizicki za pomocą hipnotyzującego głosu starał się doprowadzić do tego by odprężeni słuchacze pokochali zin Deus ExMachina. W moim przypadku metoda SITA odniosła skutek. Kocham! Inicjatywa redaktorek zina to profesjonalny i artystycznie dojrzały projekt, któremu należy kibicować. Na spotkaniu z Ziniolsami wróciliśmy do przeszłości. Dyskusję pięknie zmoderował Piotrek Machłajewski (jedyny ze składu, który rzucił karierę rysownika). Temat zszedł na indywidualną potrzebę tworzenia i rolę czynnika publikacji. Co ciekawe, kompletnie w innym gronie kontynuowaliśmy to zagadnienie na spotkaniu z Tkachozem i Mazolem, którzy potwierdzili i rozwinęli stanowisko Mateusza Skutnika. Nad zinami warto się jeszcze pochylić. Może jest to dobry temat na któreś z kolejnych Sympozjów Komiksologicznych?

O samej wystawie konkursowej i werdykcie jury nie będę się wypowiadał z tej racji, że brałem udział w konkursie więc byłaby to opinia skrajnie subiektywna. Przyznaję jednak, że wybór komiksów do katalogu był dość słaby. Na wystawie widziałem sporo lepszych nowelek. Szczegółową fotorelację w tym roku odpuszczam zgodnie z zasadą KMWTW. A na serio - foty i relacje krążą, jest ich od groma. O, załapałem się nawet na jedną rysunkową!

Słowem podsumowania:
Naćpałem się adrenaliną i endorfinami.
Srogo niedospałem.
Było wspaniale!

Trololololololololo Eduardo Risso! Brian Azzarello! OMFG!

autorzy fotek: Biceps, Precel

*Oczywiście tak naprawdę, najważniejsze było spotkanie z Tobą! Tak, właśnie z Tobą :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...