.
Po komentarzach do poprzednich odcinków widzę, że cykl omówień publikacji Strefy Komiksu cieszy się wręcz niesamowitym powodzeniem. Wobec powyższego po dłuższym czasie wracam do tematu i zapraszam do lektury moich kolejnych przemyśleń, tym razem po zapoznaniu się z zawartością ANTOLOGII SCIENCE FICTION wydanej w ubiegłym roku. Pierwsza zbiór sygnowany logiem wydawnictwa Roberta Zaręby prezentował tematykę bardzo zróżnicowaną. W kolejnym postawiono na pewną spójność i już to można zaliczyć na plus. Osobiście wolę takie właśnie określenie tematu, czyli jako konwencji (antologia westernu, horroru, pornosów) niż nagminnie praktykowane uszczegółowianie (sklep, las, guziki, jedzenie, grzybica stóp), które jednak stanowi często tylko pretekst dla twórców.
Elegancka okładka jest autorstwa Artura Chochowskiego. Jak dla mnie ten rysownik jest największym odkryciem (a nawet objawieniem) Strefy Komiksu. Już wcześniej zwróciłem uwagę na jego rysunki w komiksie o Drągalu z antologii "11/11 = Niepodległość" (jak dla mnie najlepszym z całego zbioru). Tam bawił się stylem kojarzącym mi się z sensacyjnymi komiksami Christy o Gucku i Rochu. W antologii sci-fi po pierwsze zrobił dobre wrażenie już samą okładką. Po Hard Boiled grafiki z dużą ilością szczegółów prowadzone czystą linią kojarzą się u nas jednoznacznie z pracami Goefa Darrowa. Chochowski jeśli tylko by chciał, mógłby sprawdzić się w takim stylu. Tymczasem, w komiksie ŻYCIOWA ROLA pokazuje, że w innych rejonach komiksowego rysunku radzi sobie równie dobrze a nawet lepiej. Mięsista krecha przywołuje na myśl wczesne komiksy Micka McMahona czy też kreskę Jacka Michalskiego. Konkretne, czytelne grafiki i sprawna narracja obrazkami - podstawy komiksowego rzemiosła autor opanował celująco. Mam nadzieję, że uda mu się dalej rozwijać i wytrwać przy komiksie. Sama historyjka jest dość zabawna i nie odstaje poziomem od średniej komiksów o Jeżu Jerzym, czy humoresek Rycha Dąbrowskiego. Z tym, że ze sci-fi ma niewiele wspólnego.
Wybiegłem lekko do przodu skupiając się na ŻYCIOWEJ ROLI. Wcześniej mamy otwierającą antologię nowelkę INNSMOUTH, o której pisałem wcześniej przy okazji antologii komiksów Macieja Łosia. Autor ten zaprezentował też komiks ONI, również obecny we wspomnianej antologii. Lovecraft i inwazja porywaczy ciał, czyli tematyka jak najbardziej adekwatna.
Kolejną powtórką z rozrywki jest znana z B5 REINKARNACJA Nikodema Cabały. Dość obleśna, dosadna dwuplanszówka. W sumie (nomen omen) zapchajdziura. Podobnie jest z KOLACJĄ, wampirycznym szorciakiem, który również był opublikowany w magazynie komiksowym B5. Odnoszę wrażenie, że widziałem te komiksy jeszcze gdzieś wcześniej.
Dobre wrażenie zrobiła na mnie KATEDRA Oskara Huniaka i Roberta Zaręby. Zaskoczył mnie scenariusz, gdyż jest to komiks z oniryczną atmosferą będący zarazem osobistym komentarzem autora odnośnie kwestii instytucji religijnych. Warstwa graficzna sprawia bardzo dobre wrażenie. Styl Huniaka jest charakterystyczny i o sporym potencjale. Zastanawiam się czy autor dałby radę udźwignąć pełnometrażową fabułę, bo do tej pory znam jego prace tylko z szortów w Opowieściach Tramwajowych czy Paronomazji. Pięciostronicowy niemy komiks jest opowiedziany z wyczuciem komiksowej formy za pomocą eleganckiej kreski.
Solidny secik zaprezentował duet Jacek Brodnicki – Robert Zaręba. Trzy komiksy mieszczą się w zakresie sci-fi. POTĘGA SŁOWA to postapokaliptyczna anegdotka kojarząca mi się ze starym komiksem Kleczyńskiego z Fantastyki. ZWIADOWCY i POJEDYNEK to epicka sci-fi z elementami xenologicznej (etnograficznej?) fantasy. Epizody spotkań ludzi z kosmicznymi cywilizacjami, w których technologia jest tylko makijażem ledwo kryjącym barbarzyństwo (a nawet bestialstwo). Temat wałkowano wielokrotnie czy to u Strugackich, czy choćby w serialu Stargate. Sprawnie podany nigdy się nie nudzi. Z tym, że tu jest pies pogrzebany. O ile scenariusze Roberta Zaręby są poprawne i w swojej oldskulowości sympatyczne, to potrzebują solidnego wsparcia rzemieślniczego w postaci dobrych rysunków (co zdało egzamin w komiksach z Chocholskim i Huniakiem). Brodnicki stara się jak może, ale wychodzi mu to średnio. W pierwszym odcinku PÓŹNYCH SYNÓW wyłożyłem, co mi się nie podoba: słabe zróżnicowanie kreski, kurczowe trzymanie się jednego narzędzia, forma od szczegółu do ogółu, przez co zamiast wrażenia precyzji wychodzi smutne horror vacui. Widać to bardzo dobrze w ilustracji zamieszczonej na tylnej okładce antologii. Ogólnie rzecz ujmując rysunki Jacka Brodnickiego sprawiają lepsze wrażenie przy dłuższych historiach, gdy można dać się ponieść fabule. W szorciakach ciągną scenariusz na dno.
Dzieła dopełniają narysowane przez kilku grafików szorciaki z Todem Robotem. Bohater doczekał się swojej własnej antologii, której poświęcę osobną notkę. Scenariusze poszczególnych stripów napisał Łukasz Borowiecki a za ilustracje są odpowiedzialni Nikodem i Patryk Cabała oraz Zygmunt Similak.
Przed samym spisem treści kryje się jeszcze jednoplanszówka Rycha Dąbrowskiego. Gdy ją zobaczyłem, uznałem że autor doskonale by się nadawał do rysowania komiksowych przygód Jakuba Wędrowycza.
Ogólne wrażenie po lekturze całości i ponownym szybkim przekartkowaniu nie nastraja ekstatycznie. Oprócz rewelacyjnego Chocholskiego i ciekawego Huniaka, komiksy rysunkowo prezentują się średnio. W pierwszej antologii warstwa graficzna była o wiele ciekawsza. W kwestii opowiedzianych historii sprawa wygląda trochę inaczej. Pomimo określenia w miarę sztywnej tematyki, materiał okazał się być bardzo zróżnicowany stylistycznie, co moim zdaniem nie wyszło na dobre. Gryzą mi się groteskowe humoreski sąsiadujące z hard sci-fi. Być może redaktor chciał tą różnorodnością przyciągnąć większą ilość czytelników, ale powstał misz-masz niweczący sztywne określenie ram zbiorku.
Na szczęście w kolejnym odcinku cyklu zacznę omawiać albumy ze Strefy Komiksu, więc dywagacje na temat sensu wydawania komiksowych antologii odkładam na czas bliżej nieokreślony.
Saturday, October 17, 2009
Wednesday, October 14, 2009
Obrazki z wystawy
W dzisiejszej notce miałem zamiar pokrótce opisać swoje wrażenia z wystawy konkursowej XX MFKiG. Stwierdziłem jednak, że czas na dyskusje nad każdym wartym jej komiksem zaprezentowanym w konkursie i katalogu będzie wtedy gdy te szorciaki zaczną wypływać (jak co roku) na komiksowych serwisach.
Tytułem streszczenia, zanim przejdę do ważniejszej sprawy:
Poziom określony w protokole z obrad jury konkursu jako zadowalający był w rzeczywistości niski. Prac było niewiele, zabrakło wielu weteranów. Po odsianiu ewidentnej amatorki, pozostałe komiksy noszące znamiona jakiegokolwiek profesjonalizmu znalazły się w katalogu.
Grand Prix wywalczyli Jacek Frąś z Grzegorzem Januszem komiksem "Ostra biel". Był to zdecydowanie najlepszy short startujący w konkursie. Komiksami, które podobały mi się najbardziej (oprócz tych ze scenariuszami Bartka Sztybora, które tworzyły odrębną kategorię jakości) były:
- MINISTRANCI - Znakomity kartun, który daje wyobrażenie jak mogliby wyglądać "Włatcy móch" gdyby mieli szokować zamiast uprawiać mentalną pedofilię, oraz gdyby zostali zrealizowani przez profesjonalistów a nie estetycznych analfabetów.
- Czer%wo%ny - Tu oddam głos Tomkowi Pstrągowskiemu, który jako juror lobbował za tym komiksem: "Komiks ma siłę, jest kontrowersyjny, ostry, budzi emocje. Pierwszy, wulgarny dialog jest mocny i śmieszny (gra w zupełnie już niedzisiejszą i niewinną zabawę w "pomidora" skonfrontowana z bardzo już dzisiejszą zabawą dzieciaków w "twoją starą" i wulgarne odzywki), nawiązanie do Czerwonego Kapturka przewrotne i sensowne. Zakończenie pozostawiające w niedosycie, bardzo ładnie, dramatycznie (by nie rzec tragicznie) zawieszone. Świetne wykorzystanie rekwizytu - iPoda". Podpisuję się pod tymi słowami.
- GŁÓD (komiks o wszach:) - Nowelka ze scenariuszem Jakuba Matysa, ubiegłorocznego zwycięzcy Grand Prix. Gratka dla fanów "Alieen" Lewisa Trondheima.
Tylko te trzy komiksy (+ "Fajerwerki" i "Odmiana przez przypadki") przyciągnęły mnie na dłużej i skłoniły do ponownej lektury i chwili refleksji. Ogólne wrażenia z wystawy to jednak niestety rozczarowanie. Najbardziej zasmucił mnie brak pozytywnych, dowcipnych historii oraz zwyczajowa grafomańska szyszka w dupie. Większość scenarzystów usilnie starała się sprzedać swoją życiową mądrość w temacie: "świat jest zły, mam kaca, kobiety są kurwami i czas podciąć sobie żyły". Wręcz poczułem się jakbym cofnął się w czasie o dekadę. Ludzie! Więcej uśmiechu!
Warto zatrzymać się i zastanowić czy formuła konkursu nadal jest aktualna a sam konkurs czy jest atrakcyjny dla potencjalnych uczestników. Minęły czasy, gdy była to jedyna tego typu inicjatywa. Obecnie w ciągu roku twórcy mogą stawać w szranki i walczyć o laur w wielu mniej lub bardziej prestiżowych konkursach. Na rzecz MFKiG nie przemawiają nagrody ani nagłośnienie medialne, bo na większe mogą liczyć między innymi laureaci konkursu organizowanego przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Stracił wagę również fakt publikacji w katalogu MFK. Obecnie wydawanych jest wiele antologii i magazinów o wyższej randze i szerszym odbiorze. Pomijam zupełnie jako argument retrospektywną prezentację komiksów na serwisach (Polter, Aleja, Gildia). Aby zamieścić tam swoje dzieła nie trzeba więcej aniżeli odrobiny chęci. Nawet Grand Prix czyli wyjazd na festiwal do Angouleme nie jest niczym szczególnym. Na taką wycieczkę obecnie może pozwolić sobie każdy. Większym problemem byłoby wręcz wygospodarowanie dodatkowego urlopu na kolejną komiksową imprezę niż kwestie finansowe.
Szczerze mówiąc, znaczenie konkursu przyMFKowego jest znikome. Tegoroczna edycja pokazała, że dla wielu osób gra nie jest warta świeczki. Jak na zdawałoby się ważny punkt MFK, mało kogo obchodzą komiksy biorące udział we współzawodnictwie. Uwaga publiczności skupiła się na kwestii pobocznej czyli rewelacjom związanym z tryumfem Sztybora, totalnie przechodząc obok przyczyny takiego stanu rzeczy. Owszem, faktem jest że obecnie jedynymi scenarzystami liczącymi się w zmaganiach MFKowych są Bartek Sztybor i Grzegorz Janusz, ale nie jest to w żadnej mierze sytuacja wykreowana przez komiksową masonerię.
Co więc zrobić, aby zwiększyć prestiż konkursu wśród twórców? Nie w mojej gestii leży grzebanie w budżecie festiwalu, więc kilka pomysłów które mi się narzuciły nie ma wymiaru finansowego.
- Po pierwsze, laureaci powinni automatycznie dostać zaproszenia do kolejnej edycji City Stories. Zauważyłem, że w tegorocznej edycji projektu znalazły się komiksy Jakuba Matysa. Należy to rozwinąć. Wspólne warsztaty z udziałem zagranicznych kolegów po fachu są lepszą i bardziej motywującą do rozwoju nagrodą niż kolejny tablet.
- Po drugie, postuluję zwiększyć ilość plansz w komiksie wysyłanym na konkurs. Krótka forma to brnięcie w ślepy zaułek. 19 edycji konkursu chyba pokazało już, że najbardziej zapadły w pamięć shorty będące fragmentami dłuższej całości lub częścią cyklu (Mikropolis, Jeż Jerzy, komiksy Marka Turka). Przywoływany jako środowiskowy żart i przykład tego co było najgorsze w dziełach ery komiksowej smuty jest od wielu lat jedynie "On, ona i obraz".
Myślę, że zwiększenie objętości prac konkursowych do 15-16 plansz pozwoli wziąć pod uwagę realizowane projekty albumowe. Przykład "Pantofla panny Hofmokl"czyli albumu, który przed premierą mógł się pochwalić branżowym wyróżnieniem utwierdza mnie w przekonaniu, że coś jest na rzeczy.
- Po trzecie, niepokoję się że w następnej edycji zostaną wprowadzone prewencyjne zmiany w regulaminie aby uniemożliwić kolejny rajd Sztybora. Może to doprowadzic do przykrej sytuacji gdy nagrodzone komiksy będą dyskwalifikowane po tym, gdy na gali rozdania nagród rysownicy będą prosili na scenę scenarzystę, który "zapomniał się" podpisać na odwrocie dzieła. Uprzedzam fakty i histeryzuję, ale proszę - nie bawmy się w udowadnianie czegokolwiek. Rozmowy w kuluarach pozwalają mi przypuszczać, że przyszłym roku Bartek Sztybor powalczy o Grand Prix atakując jeszcze większą ilością mięsa armatniego. Z tym trzeba się po prostu pogodzić.
- Po czwarte, należy zlikwidować wymóg wcześniejszego niepublikowania komiksu startującego w konkursie. Owszem, niech te komiksy będą wcześniej publikowane, niech startują w innych konkursach, niech zdobywają też inne nagrody. Można ewentualnie zaznaczyć, że publikacja ma zmieścić się w terminie od października ubiegłego roku (tak jak przy nagrodzie przyznawanej za najlepszy album roku) oraz że dany komiks powinien brać udział w tej edycji konkursu MFK po raz pierwszy. Dzięki temu autorzy będą mogli wybrać najlepszy ze swoich komiksów wyprodukowanych w danym roku co na pewno przełoży się na ogólny wzrost poziomu prac biorących udział w konkursie.
Konkurs festiwalowy powinien mieć ambicję wyłonienia najlepszej krótkiej formy komiksowej, nie zaś najlepszej z krótkich form komiksowych narysowanych specjalnie na MFKowy konkurs. jak wspominałem, MFK przestało być jedynym miejscem gdzie komiksiarze mogą raz do roku zaprezentować swoje możliwości. Przy odrobinie dobrej woli może stać się festiwalem, na którym zostaną docenione najlepsze shorty komiksowe w ogóle.
Gwoli wyjaśnienia, nie brałem udziału w tegorocznej edycji i przy obecnym stanie rzeczy kładę lachę na swój udział w kolejnych. Na chwilę obecną jeśli mam do wyboru publikację w Ziniolu albo Kolektywie lub wysłanie komiksu na MFK, to moim zdaniem alternatywa jest prosta.
Tytułem streszczenia, zanim przejdę do ważniejszej sprawy:
Poziom określony w protokole z obrad jury konkursu jako zadowalający był w rzeczywistości niski. Prac było niewiele, zabrakło wielu weteranów. Po odsianiu ewidentnej amatorki, pozostałe komiksy noszące znamiona jakiegokolwiek profesjonalizmu znalazły się w katalogu.
Grand Prix wywalczyli Jacek Frąś z Grzegorzem Januszem komiksem "Ostra biel". Był to zdecydowanie najlepszy short startujący w konkursie. Komiksami, które podobały mi się najbardziej (oprócz tych ze scenariuszami Bartka Sztybora, które tworzyły odrębną kategorię jakości) były:
- MINISTRANCI - Znakomity kartun, który daje wyobrażenie jak mogliby wyglądać "Włatcy móch" gdyby mieli szokować zamiast uprawiać mentalną pedofilię, oraz gdyby zostali zrealizowani przez profesjonalistów a nie estetycznych analfabetów.
- Czer%wo%ny - Tu oddam głos Tomkowi Pstrągowskiemu, który jako juror lobbował za tym komiksem: "Komiks ma siłę, jest kontrowersyjny, ostry, budzi emocje. Pierwszy, wulgarny dialog jest mocny i śmieszny (gra w zupełnie już niedzisiejszą i niewinną zabawę w "pomidora" skonfrontowana z bardzo już dzisiejszą zabawą dzieciaków w "twoją starą" i wulgarne odzywki), nawiązanie do Czerwonego Kapturka przewrotne i sensowne. Zakończenie pozostawiające w niedosycie, bardzo ładnie, dramatycznie (by nie rzec tragicznie) zawieszone. Świetne wykorzystanie rekwizytu - iPoda". Podpisuję się pod tymi słowami.
- GŁÓD (komiks o wszach:) - Nowelka ze scenariuszem Jakuba Matysa, ubiegłorocznego zwycięzcy Grand Prix. Gratka dla fanów "Alieen" Lewisa Trondheima.
Tylko te trzy komiksy (+ "Fajerwerki" i "Odmiana przez przypadki") przyciągnęły mnie na dłużej i skłoniły do ponownej lektury i chwili refleksji. Ogólne wrażenia z wystawy to jednak niestety rozczarowanie. Najbardziej zasmucił mnie brak pozytywnych, dowcipnych historii oraz zwyczajowa grafomańska szyszka w dupie. Większość scenarzystów usilnie starała się sprzedać swoją życiową mądrość w temacie: "świat jest zły, mam kaca, kobiety są kurwami i czas podciąć sobie żyły". Wręcz poczułem się jakbym cofnął się w czasie o dekadę. Ludzie! Więcej uśmiechu!
Warto zatrzymać się i zastanowić czy formuła konkursu nadal jest aktualna a sam konkurs czy jest atrakcyjny dla potencjalnych uczestników. Minęły czasy, gdy była to jedyna tego typu inicjatywa. Obecnie w ciągu roku twórcy mogą stawać w szranki i walczyć o laur w wielu mniej lub bardziej prestiżowych konkursach. Na rzecz MFKiG nie przemawiają nagrody ani nagłośnienie medialne, bo na większe mogą liczyć między innymi laureaci konkursu organizowanego przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Stracił wagę również fakt publikacji w katalogu MFK. Obecnie wydawanych jest wiele antologii i magazinów o wyższej randze i szerszym odbiorze. Pomijam zupełnie jako argument retrospektywną prezentację komiksów na serwisach (Polter, Aleja, Gildia). Aby zamieścić tam swoje dzieła nie trzeba więcej aniżeli odrobiny chęci. Nawet Grand Prix czyli wyjazd na festiwal do Angouleme nie jest niczym szczególnym. Na taką wycieczkę obecnie może pozwolić sobie każdy. Większym problemem byłoby wręcz wygospodarowanie dodatkowego urlopu na kolejną komiksową imprezę niż kwestie finansowe.
Szczerze mówiąc, znaczenie konkursu przyMFKowego jest znikome. Tegoroczna edycja pokazała, że dla wielu osób gra nie jest warta świeczki. Jak na zdawałoby się ważny punkt MFK, mało kogo obchodzą komiksy biorące udział we współzawodnictwie. Uwaga publiczności skupiła się na kwestii pobocznej czyli rewelacjom związanym z tryumfem Sztybora, totalnie przechodząc obok przyczyny takiego stanu rzeczy. Owszem, faktem jest że obecnie jedynymi scenarzystami liczącymi się w zmaganiach MFKowych są Bartek Sztybor i Grzegorz Janusz, ale nie jest to w żadnej mierze sytuacja wykreowana przez komiksową masonerię.
Co więc zrobić, aby zwiększyć prestiż konkursu wśród twórców? Nie w mojej gestii leży grzebanie w budżecie festiwalu, więc kilka pomysłów które mi się narzuciły nie ma wymiaru finansowego.
- Po pierwsze, laureaci powinni automatycznie dostać zaproszenia do kolejnej edycji City Stories. Zauważyłem, że w tegorocznej edycji projektu znalazły się komiksy Jakuba Matysa. Należy to rozwinąć. Wspólne warsztaty z udziałem zagranicznych kolegów po fachu są lepszą i bardziej motywującą do rozwoju nagrodą niż kolejny tablet.
- Po drugie, postuluję zwiększyć ilość plansz w komiksie wysyłanym na konkurs. Krótka forma to brnięcie w ślepy zaułek. 19 edycji konkursu chyba pokazało już, że najbardziej zapadły w pamięć shorty będące fragmentami dłuższej całości lub częścią cyklu (Mikropolis, Jeż Jerzy, komiksy Marka Turka). Przywoływany jako środowiskowy żart i przykład tego co było najgorsze w dziełach ery komiksowej smuty jest od wielu lat jedynie "On, ona i obraz".
Myślę, że zwiększenie objętości prac konkursowych do 15-16 plansz pozwoli wziąć pod uwagę realizowane projekty albumowe. Przykład "Pantofla panny Hofmokl"czyli albumu, który przed premierą mógł się pochwalić branżowym wyróżnieniem utwierdza mnie w przekonaniu, że coś jest na rzeczy.
- Po trzecie, niepokoję się że w następnej edycji zostaną wprowadzone prewencyjne zmiany w regulaminie aby uniemożliwić kolejny rajd Sztybora. Może to doprowadzic do przykrej sytuacji gdy nagrodzone komiksy będą dyskwalifikowane po tym, gdy na gali rozdania nagród rysownicy będą prosili na scenę scenarzystę, który "zapomniał się" podpisać na odwrocie dzieła. Uprzedzam fakty i histeryzuję, ale proszę - nie bawmy się w udowadnianie czegokolwiek. Rozmowy w kuluarach pozwalają mi przypuszczać, że przyszłym roku Bartek Sztybor powalczy o Grand Prix atakując jeszcze większą ilością mięsa armatniego. Z tym trzeba się po prostu pogodzić.
- Po czwarte, należy zlikwidować wymóg wcześniejszego niepublikowania komiksu startującego w konkursie. Owszem, niech te komiksy będą wcześniej publikowane, niech startują w innych konkursach, niech zdobywają też inne nagrody. Można ewentualnie zaznaczyć, że publikacja ma zmieścić się w terminie od października ubiegłego roku (tak jak przy nagrodzie przyznawanej za najlepszy album roku) oraz że dany komiks powinien brać udział w tej edycji konkursu MFK po raz pierwszy. Dzięki temu autorzy będą mogli wybrać najlepszy ze swoich komiksów wyprodukowanych w danym roku co na pewno przełoży się na ogólny wzrost poziomu prac biorących udział w konkursie.
Konkurs festiwalowy powinien mieć ambicję wyłonienia najlepszej krótkiej formy komiksowej, nie zaś najlepszej z krótkich form komiksowych narysowanych specjalnie na MFKowy konkurs. jak wspominałem, MFK przestało być jedynym miejscem gdzie komiksiarze mogą raz do roku zaprezentować swoje możliwości. Przy odrobinie dobrej woli może stać się festiwalem, na którym zostaną docenione najlepsze shorty komiksowe w ogóle.
Gwoli wyjaśnienia, nie brałem udziału w tegorocznej edycji i przy obecnym stanie rzeczy kładę lachę na swój udział w kolejnych. Na chwilę obecną jeśli mam do wyboru publikację w Ziniolu albo Kolektywie lub wysłanie komiksu na MFK, to moim zdaniem alternatywa jest prosta.
Wednesday, October 7, 2009
Obrazki z imprezy
XX MFK(iG) za nami.
Było grubo.
Wystawy, spotkania, międzynarodowe sławy i lokalne gwiazdy.
Na gali łzy wzruszenia i radość z sukcesów.
Pod względem towarzyskim jak zwykle świetnie.
Gdzieś, podczas eMeFKowego rozgardiaszu tuż przed wyjściem na galę dorwałem aparat Dominika Szcześniaka i pyknąłem serię fot. Liczyłem na mocarne, kompromitujące ujęcia. Przeliczyłem się, ale fotorelacji nie odpuszczę.
Subiektywnie, KMWTW, CBwŁZwŁ, bez szczegółowych opisów:
Na Gali XXMFK nie dość, że można było spotkać SuperSambora to były również przynajmniej dwie dziewczyny. W dodatku rysujące.
Typowy miłośnik komiksików wygląda tak.
Ewentualnie tak.
Elyta zaś mogła poszpanować takimi oto plakietkami z hologramem (z tyłu), w wersji dla pretorian, patrycjuszy i megabossów.
Nie muszę tłumaczyć, że coponiektórym było to nie w smak.
Bartek zwycięzca. Znajdź 10 różnic.
Blaki i Czaki w jednym stali domu.
Znaczy się, w hotelu.
W Polonii.
Ekskluzywna fota Stefana Stefańca. Wydaje mi się, że pierwsza w sieci.
Bele - "Gdybym rano obudził się z bólem gardła a potem zobaczył to zdjęcie, to chyba bym się zabił. Ale nie bolało mnie gardło. I obudziłem się przy Kasi". I co ty na to, Godai?
Sesja autografów trwała non stop.
Śledziu wpisał się Kajmanowi do Kolektywu.
Kajman zaś wpisywał się plebsowi do Demonicznego Detektywa.
Zwyczajowa porcja knucia. Nie opuszcza mnie wrażenie, że ktoś to wszystko filmował.
Dirty dancing.
Jakub B. zdradza Unce z jakich hardkorów musiał ocenzurować Eulalię. Anathos jest wstrząśnięty.
KRL - "Przecież tak się nie robi! Nie przypina się orderu do polaru".
Naprawdę, nie mam pojęcia skąd się wzięło to zdjęcie w aparacie!
Toaleta zwyczajowym miejscem spotkań komiksiarzy.
KRL - "Przecież tak się nie robi! Nie przypina się orderu do polaru".
Niewiarygodne! Współcześni gladiatorzy mieli siłę walczyć jeszcze ze 4 godziny!
Ja zaś wyspałem się za wszystkie czasy i z samego rana uderzyłem na giełdę.
Koko jeszcze nie wie o tym, że sprofanowałem jego pandy. Na razie cieszy się ze zwycięstwa nad Rosinskim w konkursie na rysunkową miss festiwalu.
Od rana komiksiki, autografy, sława!
Mroja zdradziła swoją nową filozofię wydawniczą.
W końcu nadszedł czas aby udać się na jakieś spotkanie.
Surpiko opowiada o swoim debiutanckim albumie.
Pomimo wczesnej pory widownia dopisała.
I to nie jest tak, że było 10 osób (wliczając fotografa).
Po prostu reszta tłumu już wyszła ustawić się w kolejkę po autograf Surpiko.
Teraz oby do WSK!
(czy jak tam się będzie Warszawska impreza nazywała)
Było grubo.
Wystawy, spotkania, międzynarodowe sławy i lokalne gwiazdy.
Na gali łzy wzruszenia i radość z sukcesów.
Pod względem towarzyskim jak zwykle świetnie.
Gdzieś, podczas eMeFKowego rozgardiaszu tuż przed wyjściem na galę dorwałem aparat Dominika Szcześniaka i pyknąłem serię fot. Liczyłem na mocarne, kompromitujące ujęcia. Przeliczyłem się, ale fotorelacji nie odpuszczę.
Subiektywnie, KMWTW, CBwŁZwŁ, bez szczegółowych opisów:
Na Gali XXMFK nie dość, że można było spotkać SuperSambora to były również przynajmniej dwie dziewczyny. W dodatku rysujące.
Typowy miłośnik komiksików wygląda tak.
Ewentualnie tak.
Elyta zaś mogła poszpanować takimi oto plakietkami z hologramem (z tyłu), w wersji dla pretorian, patrycjuszy i megabossów.
Nie muszę tłumaczyć, że coponiektórym było to nie w smak.
Bartek zwycięzca. Znajdź 10 różnic.
Blaki i Czaki w jednym stali domu.
Znaczy się, w hotelu.
W Polonii.
Ekskluzywna fota Stefana Stefańca. Wydaje mi się, że pierwsza w sieci.
Bele - "Gdybym rano obudził się z bólem gardła a potem zobaczył to zdjęcie, to chyba bym się zabił. Ale nie bolało mnie gardło. I obudziłem się przy Kasi". I co ty na to, Godai?
Sesja autografów trwała non stop.
Śledziu wpisał się Kajmanowi do Kolektywu.
Kajman zaś wpisywał się plebsowi do Demonicznego Detektywa.
Zwyczajowa porcja knucia. Nie opuszcza mnie wrażenie, że ktoś to wszystko filmował.
Dirty dancing.
Jakub B. zdradza Unce z jakich hardkorów musiał ocenzurować Eulalię. Anathos jest wstrząśnięty.
KRL - "Przecież tak się nie robi! Nie przypina się orderu do polaru".
Naprawdę, nie mam pojęcia skąd się wzięło to zdjęcie w aparacie!
Toaleta zwyczajowym miejscem spotkań komiksiarzy.
KRL - "Przecież tak się nie robi! Nie przypina się orderu do polaru".
Niewiarygodne! Współcześni gladiatorzy mieli siłę walczyć jeszcze ze 4 godziny!
Ja zaś wyspałem się za wszystkie czasy i z samego rana uderzyłem na giełdę.
Koko jeszcze nie wie o tym, że sprofanowałem jego pandy. Na razie cieszy się ze zwycięstwa nad Rosinskim w konkursie na rysunkową miss festiwalu.
Od rana komiksiki, autografy, sława!
Mroja zdradziła swoją nową filozofię wydawniczą.
W końcu nadszedł czas aby udać się na jakieś spotkanie.
Surpiko opowiada o swoim debiutanckim albumie.
Pomimo wczesnej pory widownia dopisała.
I to nie jest tak, że było 10 osób (wliczając fotografa).
Po prostu reszta tłumu już wyszła ustawić się w kolejkę po autograf Surpiko.
Teraz oby do WSK!
(czy jak tam się będzie Warszawska impreza nazywała)
Thursday, October 1, 2009
KRL - ŁAUMA - KOMIKS ROKU
(Marceli - ten wpis dedykuje Tobie, kolego!)
Nieoficjalnym tytułem "Cudownego dziecka polskiego komiksu" przez ostatnie lata określano wielu młodych twórców. Dekadę temu na spółę dzielili się nim Jakub Rebelka i Benedykt Szneider. Potem trafił między innymi do Tomka Pastuszki i Mikołaja Tkacza. Obecnie najbardziej pasuje zaś do Marcina Podolca i Igora Wolskiego czyli przedstawicieli najnowszej fali polskiego komiksu, którzy mogą się pochwalić zarówno pierwszymi próbami albumowymi i wieloma poblikacjami w necie, jak też co najważniejsze - niesamowitym progresem warsztatu.
Jednak tak sobie myślę, że w zasadzie to określenie najbardziej pasuje nie do kolejnego z obiecujących debiutantów, ale do statecznego (w porównaniu z debiutantami) bibliotekarza i wannabe kowboja czyli jednym słowem - KRLa.
Wydawało mi się, że Karola Kalinowskiego nie trzeba przedstawiać ale jednak w kontekście niszowości komiksu będzie to nieodzowne. Twórca ten odbywał staż w Produkcie jako "adoptowany syn Śledzia", gdzie brylował historyjkami o Kaerelkach. Następnie zaskoczył dwutomowym LOPZ wydanym przez Egmont w 2004 r. A to był dopiero początek. Później KRL dostał się pod opiekuńcze skrzydła Kiamila zaś jego komiksy i żarty rysunkowe stanowiły najmocniejszy punkt każdego z numerów ChiChotu. Stąd droga wiodła do animowanych filmików w ZAPie i wideo Roberta Kasprzyckiego.
KRL wrócił do komiksu mocnym uderzeniem i w 2007 r. zaprezentował ciepło przyjętego Yoela, w którym zmierzył się z formą typowej dla USA zeszytowej miniserii (wydanej od razu w jednym tomie). W międzyczasie badał teren różnymi niezrealizowanymi projektami takimi jak: postapokaliptyczny webkomiks, powieść graficzna o klaustrofobii, powrót Kaerelków w zeszytówce dla KG, czy nawet linia maskotek mających promować komiks sci-fi. Już po tym wyjątkowo pobieżnym wyliczeniu widać, że mamy do czynienia z twórcą wyjątkowo pomysłowym i płodnym. Warto się pokusić o stwierdzenie, że swoimi nieukończonymi projektami KRL mógłby obdzielić gro komiksiarzy. Z drugiej strony, jego pomysły zawsze noszą wyraźne indywidualne piętno więc nie jestem pewien czy taka inicjatywa by się sprawdziła. Co cieszy, na kilka zapowiedzianych i opuszczonych komiksów KRL zawsze jednak któryś finalizuje. A wtedy zazwyczaj raczy swoich fanów dziełkiem najwyższej próby.
Tak jest własnie w przypadku nowego albumu - ŁAUMY. KRL znowu zaskoczył zarówno fabularnie jak i graficznie. Narysował komiks familijny, w którym (posłużę się efekciarskim porównaniem) muminki spotykają Gaimana. Historia o małej Dorotce przeprowadzającej się z miasta do suwalskiej wioski jest urzekająca. Ciepła opowieść o magii dzieciństwa (i pradawnej magii Jaćwingów) wspaniale koresponduje z zimową scenografią sugestywnie oddaną przez czarno-białe ilustracje. Narracja poprowadzona jest bezpretensjonalnie zaś akcja komiksu niepostrzeżenie przenosi się z rejonów sympatycznej (aczkolwiek nieco niepokojącej) obyczajówki do fantastycznego świata marzeń. Pierwszy rozdział (1/3 albumu) można przeczytać na stronie Łaumy. W całość zaś NALEŻY (sic!) się zaopatrzyć po premierze książki, która nastąpi już w najbliższy weekend podczas XX MFK. Naprawdę warto kupić ten komiks, gdyż jest ewenementem w kategorii polskiego komiksu dla dzieci i powinien znaleźć się w każdej bibliotece.
Przy krótkiej refleksji na temat tego komiksu warto wspomnieć o soundtracku. KMH w swojej recenzji proponował mroźny post-rock, aczkolwiek ja skłaniałbym się do pójścia tropem pozostawionym przez autora, który na planszach Łaumy przemyca swoje countrowe fascynacje. Dla mnie wypadkową klimatu komiksu i muzyki w nim "występującej" jest muzyka bardziej organiczna, w stylu nastrojowych piosenek Willa Oldhama lub Jasona Moliny. Takie tło muzyczne proponuję więc do lektury.
Karol Kalinowski pracował nad Łaumą od stycznia do września. Jak bardzo była to ciężka praca świadczą próby jej odreagowania na autorskim blogu. Efektem ubocznym włożonego wysiłku okazały się afery: z zabijaniem polskiego komiksu, rozprawa z naczelnym komiksologiem RP jak też w końcu sex-afera związana z antologią lesbijską. Niech Was nie zwiedzie internetowe bojownicze oblicze autora. Jestem przekonany, że gdy po raz kolejny włoży kij w mrowisko lub zacznie bełtać w komiksowym bagienku z dużą pewnością można założyć, że ciężko pracuje nad kolejnym dziełem.
Albo przynajmniej komiksem roku.
Nieoficjalnym tytułem "Cudownego dziecka polskiego komiksu" przez ostatnie lata określano wielu młodych twórców. Dekadę temu na spółę dzielili się nim Jakub Rebelka i Benedykt Szneider. Potem trafił między innymi do Tomka Pastuszki i Mikołaja Tkacza. Obecnie najbardziej pasuje zaś do Marcina Podolca i Igora Wolskiego czyli przedstawicieli najnowszej fali polskiego komiksu, którzy mogą się pochwalić zarówno pierwszymi próbami albumowymi i wieloma poblikacjami w necie, jak też co najważniejsze - niesamowitym progresem warsztatu.
Jednak tak sobie myślę, że w zasadzie to określenie najbardziej pasuje nie do kolejnego z obiecujących debiutantów, ale do statecznego (w porównaniu z debiutantami) bibliotekarza i wannabe kowboja czyli jednym słowem - KRLa.
Wydawało mi się, że Karola Kalinowskiego nie trzeba przedstawiać ale jednak w kontekście niszowości komiksu będzie to nieodzowne. Twórca ten odbywał staż w Produkcie jako "adoptowany syn Śledzia", gdzie brylował historyjkami o Kaerelkach. Następnie zaskoczył dwutomowym LOPZ wydanym przez Egmont w 2004 r. A to był dopiero początek. Później KRL dostał się pod opiekuńcze skrzydła Kiamila zaś jego komiksy i żarty rysunkowe stanowiły najmocniejszy punkt każdego z numerów ChiChotu. Stąd droga wiodła do animowanych filmików w ZAPie i wideo Roberta Kasprzyckiego.
KRL wrócił do komiksu mocnym uderzeniem i w 2007 r. zaprezentował ciepło przyjętego Yoela, w którym zmierzył się z formą typowej dla USA zeszytowej miniserii (wydanej od razu w jednym tomie). W międzyczasie badał teren różnymi niezrealizowanymi projektami takimi jak: postapokaliptyczny webkomiks, powieść graficzna o klaustrofobii, powrót Kaerelków w zeszytówce dla KG, czy nawet linia maskotek mających promować komiks sci-fi. Już po tym wyjątkowo pobieżnym wyliczeniu widać, że mamy do czynienia z twórcą wyjątkowo pomysłowym i płodnym. Warto się pokusić o stwierdzenie, że swoimi nieukończonymi projektami KRL mógłby obdzielić gro komiksiarzy. Z drugiej strony, jego pomysły zawsze noszą wyraźne indywidualne piętno więc nie jestem pewien czy taka inicjatywa by się sprawdziła. Co cieszy, na kilka zapowiedzianych i opuszczonych komiksów KRL zawsze jednak któryś finalizuje. A wtedy zazwyczaj raczy swoich fanów dziełkiem najwyższej próby.
Tak jest własnie w przypadku nowego albumu - ŁAUMY. KRL znowu zaskoczył zarówno fabularnie jak i graficznie. Narysował komiks familijny, w którym (posłużę się efekciarskim porównaniem) muminki spotykają Gaimana. Historia o małej Dorotce przeprowadzającej się z miasta do suwalskiej wioski jest urzekająca. Ciepła opowieść o magii dzieciństwa (i pradawnej magii Jaćwingów) wspaniale koresponduje z zimową scenografią sugestywnie oddaną przez czarno-białe ilustracje. Narracja poprowadzona jest bezpretensjonalnie zaś akcja komiksu niepostrzeżenie przenosi się z rejonów sympatycznej (aczkolwiek nieco niepokojącej) obyczajówki do fantastycznego świata marzeń. Pierwszy rozdział (1/3 albumu) można przeczytać na stronie Łaumy. W całość zaś NALEŻY (sic!) się zaopatrzyć po premierze książki, która nastąpi już w najbliższy weekend podczas XX MFK. Naprawdę warto kupić ten komiks, gdyż jest ewenementem w kategorii polskiego komiksu dla dzieci i powinien znaleźć się w każdej bibliotece.
Przy krótkiej refleksji na temat tego komiksu warto wspomnieć o soundtracku. KMH w swojej recenzji proponował mroźny post-rock, aczkolwiek ja skłaniałbym się do pójścia tropem pozostawionym przez autora, który na planszach Łaumy przemyca swoje countrowe fascynacje. Dla mnie wypadkową klimatu komiksu i muzyki w nim "występującej" jest muzyka bardziej organiczna, w stylu nastrojowych piosenek Willa Oldhama lub Jasona Moliny. Takie tło muzyczne proponuję więc do lektury.
Karol Kalinowski pracował nad Łaumą od stycznia do września. Jak bardzo była to ciężka praca świadczą próby jej odreagowania na autorskim blogu. Efektem ubocznym włożonego wysiłku okazały się afery: z zabijaniem polskiego komiksu, rozprawa z naczelnym komiksologiem RP jak też w końcu sex-afera związana z antologią lesbijską. Niech Was nie zwiedzie internetowe bojownicze oblicze autora. Jestem przekonany, że gdy po raz kolejny włoży kij w mrowisko lub zacznie bełtać w komiksowym bagienku z dużą pewnością można założyć, że ciężko pracuje nad kolejnym dziełem.
Albo przynajmniej komiksem roku.
Subscribe to:
Posts (Atom)