Sunday, May 17, 2009

Kwaziu – istota legendy

..
Ciapowaty wampir Kwazimierz narodził się w głowie Piotra Nowackiego (w komiksowym półświatku funkcjonującego jako Jaszczomb) gdzieś w okolicach roku 2005. W owym czasie na legendarnym forum WRAKa (które notabene ostatnio zostało reaktywowane) miała miejsce zabawa w konkurs na pasek komiksowy. Co prawda, konkurs w którym co tydzień w szranki stawali komiksiarze tworzący stripy na zadany temat nadal funkcjonuje i dociąga do dwusetnej edycji na forum Gildii, ale dla nas istotną informacją jest to że w jednej z pierwszych edycji zadebiutował bohater niniejszej recenzji.

O autorze pisałem już na blogu wcześniej, recenzując zbiorcze wydanie „Mutującej Teczki”. Od czasu wydania wspomnianego albumu Jaszczu opublikował sporo szorciaków w przeróżnych zinach i magazynach komiksowych. Miedzy innymi razem z Bartkiem Sztyborem powołał do życia Kapitana Minetę – bohatera ani chybi będącego reminiscencją kultowego Zająca Poziomki. Ostatnio zaś rysownik do tej pory wymyślający scenariusze jedynie do stripów wrócił (po latach!) do samodzielnego pisania scenariuszy dłuższych fabułek.

Bohaterem, do rysowania przygód którego autor cyklicznie wraca jest Kwaziu. Oprócz pasków komiksowych pojawił się bowiem w dwóch pełnometrażowych albumach. Sama postać protagonisty jest wariacją na temat Quasimoda zmiksowanego z Nosferatu. Dominujące cechy charakteru wampira to flegma i naiwność. Tak zarysowana postać wyłoniła się już w pierwszej (paskowej) fazie. Następnie Kwaziu dostał się pod skrzydła dwóch scenarzystów – kolejno Piotra Szreniawskiego i Daniela Gizickiego, którzy dokonali pewnej autorskiej interpretacji.

Album „Kwaziu i turystki” miał dość ciekawą formę. Został wydany (pod marką magazynu Jeju) w czerni i bieli w formacie poziomym. Składał się z pasków tworzących spójną całość a jednocześnie w założeniu był zbiorem stripów, z których każdy mógł funkcjonować odrębnie. Efekt był średnio udany, gdyż forma sama w sobie była co prawda genialna w swojej prostocie ale nie kryły się za nią udane gagi. Piotr Szreniawski skonstruował momentami pikantną historyjkę, ale nie sprostał umiejętności opowiadania zabawnych anegdotek. Owszem, poszczególne stripy noszą wyraźne znamię Pszrena, ale atrakcyjność tego znamienia jest wysoce dyskusyjna. Kreska Nowackiego w tym komiksie była jeszcze bardzo sztywna i z perspektywy czasu widać, że stanowiła etap wprawek i ćwiczeń zapoczątkowany jeszcze w Mutującej Teczce.

Po kilku latach Jaszczu wrócił do tematu, tym razem wsparty talentem pisarskim Daniela Gizickiego. Forma komiksu uległa zmianie. Zamiast zbioru stripów autorzy postanowili zawrzeć historię w kolorowym zeszycie. Gizicki „wykastrował” Kwazia z Pszrenowego libido. Teraz wampir stał się miękką kluchą. Co za tym idzie, ta łagodniejsza (wręcz poczciwa) wersja mogła zostać skierowana również do młodszych czytelników. W drugim albumie zatytułowanym po prostu „Kwaziu” nastąpiła próba ogarnięcia bohatera od nowa. Nastąpił niejako restart i stworzono warunki pod kontynuację. Wydany przez dp zeszyt edytorsko i wizualnie prezentuje się bardzo sympatycznie. Wizerunek Kwazia uległ modyfikacji z duchem scenariusza. Nowackiego dość udanie wspiera kolorysta – Kuba Grabowski. Nie ustrzegł się niestety od pewnych niezręczności w postaci zbytniej ostrożności co do ingerencji w grafikę. Czasami nawet zamiast „ratować” rysunki, kolor odsłania niedoróbki co zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Wspomniane niedoróbki to głównie puszczony drugi plan w wielu kadrach. Niedbałość nie jest za to widoczna w pierwszym planie, który został narysowany bardzo równo. Niestety, pomimo dużo fajniejszej niż w debiucie oprawy graficznej, album nie zachwyca a nawet przeciwnie - może stanowić ciężką próbę dla czytelnika.

Autorzy zabierają Kwazia na zlot wampirów a następnie konfrontują z samozwańczymi uczniami Van Helsinga. Pomysł niewątpliwie ma potencjał. Podobnie jest z samą postacią bohatera, która mogłaby służyć za podmiot, przedmiot lub katalizator humoru od rejestrów koszarowych począwszy a na wysublimowanym dowcipie kończąc. Oczekiwania niestety srodze mijają się z prawdą. Efekt jest ogólnie rzecz biorąc, taki sobie. Uszczegóławiając: sam Kwaziu jest mdły i prostoduszny – to jeszcze można przełknąć. Gorzej, że brakuje jaj innym postaciom, które mogły zabłysnąć w opozycji do głównego bohatera. Fabułka jest bardzo pretekstowa i możliwa do zawarcia w czterech planszach (sic!). Wątki potraktowano po macoszemu i bez polotu. Intryga nie jest rozegrana z odpowiednim napięciem, scenki urywają się bez point. Z kart wieje nudą.


Tym, co może się podobać w albumach o Kwaziu jest sympatyczna i stale doskonalona kreska rysownika. Jaszczu konsekwentnie wyrabia charakterystyczny styl. Od kilku lat solidnie pracuje nad sobą, co przynosi widoczne efekty. Przy wsparciu dobrego kolorysty (a do nich rysownik ma szczęście – Tortur, Gino, Kuba Grabowski, Norbi Rybarczyk, Mots) spokojnie wbija się w czołówkę polskiego cartoonu.

Tym co może zniechęcić, są niestety rozczarowujące historyjki. Niepokojące jest, że w komiksie z założenia humorystycznym w pierwszej części jest dosłownie kilka śmiesznych stripów. Co gorsza, w drugim albumie jest jeszcze słabiej. Jedyna zabawna scenka następuje na początku historii a później jest już tylko coraz nudniej i nudniej. Apogeum apatii następuje w naprawdę żałosnym epilogu, w którym Kwaziu po wojażach wraca do domu a czytelnikowi pozostaje się cieszyć z udanego przebrnięcia przez komiks. Jeśli oczywiście czytelnik nie odpuścił sobie po drodze, co jest wielce prawdopodobne.

Pomimo wymienionych felerów zaobserwowanych w omawianych komiksach, uważam że do trzech razy sztuka. Sympatyczny krwiopijca ma potencjał i zasługuje na jeszcze jedną szansę. Tym razem jednak za bary z materią scenariusza powinien zabrać się osobiście Piorek Nowacki. Jestem przekonany, że całkowicie autorska wersja Kwazia zdałaby egzamin.

Sunday, May 3, 2009

PYTA? – NIE NA ŚNIADANIE!

.
Mój dzisiejszy rozmówca pragnie zachować anonimowość. Co prawda, każdy internetowy detektyw może bez większego trudu dojść do prawdziwych personaliów bohatera wywiadu. Jednakże poznanie tej tajemnicy nie doprowadzi do zdemaskowania przysłowiowego „Adlera” gdyż pod maską nie ukrywa się znany komiksiarz. Dla półświatka komiksowego autor naprawdę jest „człowiekiem znikąd”. W sieci jest znany głównie pod ksywką LexLuthor666.

Przed Państwem nieślubne dziecko Kulfona i Moniki, zwyrodniały zboczeniec i skandalista, który swoje drukowane w domowym zaciszu ziny podpisuje jako

OJCIEC RENE.


Pała – Niedawno nabyłem na Allegro jeden z Twoich albumików opowiadający o przygodach Suckera i kompanii. Przyznaję, że po lekturze poczułem się wrzucony w wir przygody i w efekcie jestem nieco zagubiony. W ciągu ostatnich miesięcy wyprodukowałeś kilka zinów. Czy poszczególne odcinki łączą się w większą całość? Czy w prezentowanej historii jest jakaś chronologia?

Ojciec Rene - "Zmierzch Markusa Anusa " jest oficjalnie pierwszym albumem z uniwersum Suckera. Zarazem jest to pierwsza część z cyklu pod wspólnym tytułem "Opowieści wzięte z rzyci". Każda z historii będzie traktowała o innym Gejusie Maxiumusie. Pierwsza o Markusie Anusie, kolejna pod tytułem „Chujonos rules!!!” o Chujonosie (nomen omen). Co będzie dalej? Tego nie wie nikt, a Tym bardziej ja sam. W każdym razie, oprócz "opowieści..." będą powstawały też historie lekkie i przyjemne z tymi samymi bohaterami, nie związane nic a nic z cyklem o Maximusach. Poza cyklem o nie ma sensu szukanie jakiegoś chronologicznego porządku - takowego nie ma i raczej nie będzie. Będą to oderwane nowelki.

M – W komiksach o Suckerze występuje cała rzesza drugoplanowych bohaterów. Czy polegli na placu boju herosi powrócą w kolejnych odcinkach?

O - Niektórzy z bohaterów pojawią się w następnych częściach. Nie zdradzę jednak, kto, kiedy i w jakich okolicznościach. Pojawią się też nowe twarze(i nie tylko). Wszystkiego będzie się można dowiedzieć z lektury następnych numerów, które już teraz piekielnie gorąco polecam. Jedno jest pewne: będzie hardcorowo!

M – Zanim zacząłeś publikować swoje komiksy w formie zinowych zeszytów próbowałeś elektronicznej formy wydania. Czy można spodziewać się reprintów na papierze?

O – Rzeczywiście, wcześniej powstały 3 ebooki – „Śmietankowe święta Suckera” i dwie części „Hookfuck vol.666-chędożenie hakiem!”. Cieszą się jednak nieporównywalnie mniejszym wzięciem niż wersje drukowane. Mniemam, że właśnie ze względu na formę. Umowę mam na rok, po tym myślę żeby "Śmietankowe święta "wyszły na papierze. Na hardkower i kredę wiadomo, sponsora brak. Ale nie narzekam, bo underground jest git!

M - Tematyka Twoich komiksów jest stała i na dłuższą metę dość monotonna. "Zmierzch..." jest próbą dłuższej fabuły. Czy w przyszłości będziesz bardziej komplikował akcję i wprowadzisz inne motywy oprócz tych eksploatowanych do tej pory?

O - Zamierzam pozostać w kręgu absurdu i groteski, bawić się konwencjami i schematami. Będę robił to, co zawsze-darł łacha ze wszystkiego, co nas otacza: Relacji damsko-męskich i męsko-męskich, zwierzęco-zwierzęcych, księży, polityków itp. Tworzę to, co chcę. Nie nastawiam się na sukces komercyjny. Rysuję głównie dla zabawy. To, że podoba się to również innym, daje mi wiele powodów do zadowolenia. Nie zamierzam jednak za wszelką cenę dogadzać komukolwiek i stawać na rzęsach, aby zadowolić potencjalnych odbiorców.

M - Za co zbanowali Cię na deviancie? Czyżby amerykanie źle znosili szarganie komiksowych świętości?

O - Coś w tym jest... Amerykanie są bardzo purytańscy i mocno nastawieni na tzw. "poprawność polityczną". Deviantart pozwala twórcom na oznaczenie pracy jako "mature content" z uwzględnieniem, czy dotyczy nagości, przemocy itp., z czego nader często korzystałem. Mimo to bany (zdaje się, że były aż trzy:) dostawałem za "publikowanie materiałów pornograficznych", czyli m.in.za postać Robochuja i Hujboja (Hellboy z penisami zamiast rogów). Podobnie zresztą jest z pewnym polskim portalem na literę V, z którego wielokrotnie usuwano moje prace z Robochujem, z czym nie mogłem się długo pogodzić. Ostatecznie dostałem permanentnego bana za komiks, w którym Pakistanka straszy swoje dziecko polskim inżynierem bez głowy...

M - Zastanawiałem się nad funkcją penisa w Twoich dziełach. Jest to atrybut bardzo często pojawiający się na stronach Twoich komiksów (zazwyczaj kilka na planszy). Często przedstawiasz penisa jako broń lub narzędzie dominacji. Często również kobiety obdarzasz tym atrybutem. Czy stoi za tym jakaś ideologia? Głębsza myśl? Przemyślenie? Czy po prostu lubisz rysować fujary? Tak btw to na wsk na afterpaty powstało dzieło Łoczmen Pe eL i tam również faja doktora Manhattana odgrywała niebagatelną rolę. Tak więc penis jako narzędzie zagłady - potężna broń. Czy to jakaś emanacja postawy macho, lub wręcz przeciwnie, feministyczna propaganda? A może chodzi o nadrobienie tych wszystkich komiksów o superbohaterach, który pod trykotami nie mieli genitaliów?

O - Ja z kolei zastanawiam się, dlaczego Ty zastanawiasz się nad funkcją penisa w moich dziełach? A poważnie, żadna konkretna ideologia nie stoi (sic!) za penisami w moich komiksach. Owszem, penis przedstawiany jest zarówno jako "narzędzie dominacji" oraz "broń". Bohaterowie (a nawet bohaterki) wymachują nimi na lewo i prawo bez większego zażenowania. Zadają nimi ciosy, penetrują się i odgryzają je sobie... I to się ludziom podoba! Są zdziwieni, gdy w komiksie umieszczonym na digarcie nie ma choćby jednego penisa. Tęsknią za nim zarówno dziewczęta, jak i chłopcy bez względu na orientację. Młodzież nie jest już tak purytańska. Kochają penisy, waginy, seks i raczej nie wstydzą się tego. Uważam, że w Polsce brakuje komiksów o tej tematyce, ale zdaje się, że coś się ruszyło. Mam tu na myśli wydawnictwo Hella Komiks. Co do bohaterów w trykotach, to i owszem-życie seksualne nie było specjalnie eksponowane, ale to też się przecież zmienia.

Wracając do mnie - owszem, lubię rysować fujary. Z pewnością nie zabraknie ich w następnych moich "dziełach".

M - Ale skąd w Twoich komiksach aż takie wielkie stężenie homoseksualnych akcji? Czyżby kierowała Tobą chęć tęczowej agitacji, czy po prostu próba szokowania? Inna sprawa, że jak wspomniałeś ludziom się to chyba podoba.

O - Cóż, to tajemnica, ale jestem częścią homoseksualnego lobby…

Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Po prostu geje panoszą się wszędzie, także i u mnie. Zresztą, są też transseksualiści i kobiety z penisami zamiast piersi. Są też chujowe nietoperze.... Nie ukrywam, że duży wpływ na moją twórczość miał Markiz De Sade i obrazy Hrabiego Juliana Martwego, co zresztą widać prawie na każdym kroku. Przede wszystkim dbam o to, aby moje postacie były różnorodne, tak jak i w życiu pojawiają się różne orientacje. Żadnej jakoś specjalnie nie promuję. Nie sądzę żeby osoby homoseksualne były jakoś specjalnie zadowolone z tego, w jaki sposób je przedstawiam. Drę łacha z każdego, z kogo tylko się da. Ot i wszystko na ten temat.

M - Widziałem, że oprócz komiksów i żartów rysunkowych bawisz się również w animację. Czy klipy dostępne na youtubie są formą promocji Twoich komiksów?

O - Generalnie próbowałem znaleźć inny środek wyrazu, pobawić się nieco i być może w jakiś sposób powiększyć grono odbiorców moich komiksów. Wciąż myślę nad wypuszczeniem jakiegoś dłuższego filmiku. Przy filmach wspiera mnie równie (jeśli nie bardziej) odjechany kolega znany jako Kapitan Ramzes, który zajmuje się oprawą muzyczną. Kapitan Ramzes tworzy część zespołu Anal-Test, o którym jak sam mówi: „powstał w 2004 roku, tworzy muzykę z zamierzenia tandetną, czerpiąc z tego frajdę i bawiąc się przy tym doskonale”. Fanów raczej mają mało, ale są takowi których bawi całe to "zamieszanie". Generalnie gość ma talent do pisania hardcore'owych tekstów i przaśnych przyśpiewek, które jak ulał pasują do mojej twórczości. Kto wie, może wydamy razem jakiś singiel i zaoramy psychikę widzów 4fun TV?

M - Jakie masz dalsze plany odnośnie Suckerowego uniwersum? No i ogólnie rysowania i wydawania komiksów.

O - Nie mam ściśle określonych planów. Wciąż będę rysował to, co przyjdzie mi do głowy. Póki co, nie narzekam na brak pomysłów. Wręcz przeciwnie - jest ich aż nadto! Co się zaś tyczy wydawania, to sądzę że nie ma szans aby to co rysuję miało się stać częścią mainstreamu. Próbowałem zainteresować moimi komiksami kilka wydawnictw, ale jak dotąd nie ma chętnych do podjęcia takiego ryzyka, jakim z całą pewnością byłoby wydanie moich "dzieł" na szerszą skalę w kraju takim, jak nasz. Mimo to nie zamierzam specjalnie rozpaczać. Wkrótce kończę czwarty komiks i biorę się od razu za coś w rodzaju zbioru charakterystyk moich jakże barwnych postaci. Ostatnio naliczyłem ich aż 36, są to m.in. Lewy, Sucker, Pies-Pedał, Spleśniały Kapitan, Mocarny Małpiszon i wiele, wiele innych. Także jest na co czekać.

M - Moją ulubioną postacią była Twoja interpretacja ludzika z reklam margaryny Delma. Czy planujesz powrót tego herosa?

O – Sądzę, że znajdzie się i dla niego miejsce. Generalnie ludzik Delmy to taka postać z dupy. Śliski, podejrzanie uśmiechnięty, wymachuje łapą i pierdoli coś o kanapkach łasząc się do gospodyń domowych podczas tanga w Paryżu... Ma jakiś tam potencjał. Kiedyś nawet chciałem zrobić z nim komiks a'la Terminator, ale pomyślałem, że to głupi pomysł. Teraz jednak myślę, że może jednak wcale nie…


M - Jeśli chodzi o Twoje rysunki to zaimportowałeś i zwulgaryzowałeś (w każdym tego słowa rozumieniu) kreskę bazującą na manierze Mignoli. Nieważne czy rysujesz przeróbkę Thorgala czy Batmana, zawsze posługujesz się tym samym rysunkowym arsenałem. Czy taka parodia Mignolowej kreski jest dla Ciebie złotym środkiem?

O – Jasne. Mignola to fajowy rysownik, a jego dzieła są nie do wyjebania. Generalnie mój styl jest połączeniem Mleczki, Minckiewiczów i Mike'a Mignęli. Tak ja to widzę (zapewne nie tylko ja). Mimo to nie staram się naśladować kogoś na siłę. Nie ślęczę nad Hellboyem czy Wilq (zresztą tego ostatniego przeczytałem jedynie pierwszy album) starając się nadać odpowiedni wyraz twarzy Batmanowi. Po prostu rysuję zagniewanego przymuła, którego oczy składają się z trzech kresek - coś w ten deseń. Lubię prostotę, nic na to nie poradzę. Mimo to od czasu do czasu czuję potrzebę narysowania czegoś ładniej i dokładniej (vide "Batman: Piździana Gicz"), choć nie zdarza mi się to zbyt często. A co do parodii to ciągle za mną chodzi potrzeba zrobienia totalnej masakry (sic!) ze "Zdradzonej Czarodziejki" i wciąż myślę nad "Hujbojem". Taaak..."Hujboy" będzie hitem! Taki hadcorowy tribute. Może zrobię go po angielsku i podeślę do Dark Horse?

M - Co prawda Ś.P. Janusz Christa ponoć bardzo entuzjastycznie podszedł do Klimkowej "Maczugi Łamignata" czyli pastiszu w stylu porno jego flagowej serii, ale purytanie z Dark Horse pewnie by Cię za Hujboja zlinczowali. Twoje ryzyko, chociaż parodia Hellboya sama w sobie jest świetnym pomysłem.

M - Oprócz autorskich albumików, debiutowałeś również w zinie NANSZE. Czy to Twoja pierwsza publikacja na czyimś podwórku? Czy planujesz kolejne gościnne występy w innych zinach?

O - Siostry Bystroń poznałem poprzez portal Deviantart. Spodobały im się moje bazgroły i zaproponowały współpracę, co mnie bardzo uradowało. Edyta i Marta to bardzo zdolne dziewczyny – jak dla mnie artystki pełną gębą. W zinach siedzą już bardzo długo, są bardzo aktywne jeśli chodzi o publicystykę i szeroko pojętą działalność artystyczną, której rozmach budzi mój podziw a niekiedy przerażenie. To właśnie dzięki ich Nansze zacząłem wydawać komiksy o Suckerze. Wcześniej nie przyszłoby mi to do głowy, żeby robić coś takiego. Jakiś czas temu ukazał się "NanszeArt", zbiór naprawdę świetnych grafik m.in. Mei, Kelso, Sardinous i innych świetnych twórców. Są tam tez i moje dzieła, ale bardzo kalekie w porównaniu z innymi. Co się zaś tyczy innych zinów to chyba nieprędko coś się tam ukaże -póki co spotykałem się z odmową-rysunkowo było podobno ok, jednak tematyka czy słownictwo już nie do końca. Może za jakiś czas spróbuję zrobić coś mniej wulgarnego, ale na chwilę obecną jestem pochłonięty własnymi projektami z uniwersum Suckera. Każdy dzień przynosi nową porcję pomysłów, na których realizację brak mi czasu. Ale jeśli tylko znajdę chwilkę lub odezwie się ktoś chętny to nie ma sprawy, jestem otwarty na wszelkie propozycje.

M - Treść Twoich komiksów to samo sedno undergroundu, który wywodzi się z Tichuańskich Biblii - pornograficznych komiksików prezentujących kopulujących bohaterów popkultury. Czy zdawałeś sobie sprawę, że nawiązujesz do niewątpliwego dziedzictwa światowego komiksu?

O - No cóż, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Gardzę sobą za to i przeklinam po stokroć. Może nie być łatwo, ale postaram się zapoznać z owym materiałem w niedługim czasie. Podejrzewam, że może okazać się całkiem inspirujący. Co się zaś tyczy dziedzictwa światowego komiksu - Wiem, że nie robię niczego nowego i odkrywczego, ale mam taką malutką, tycią nadzieję, że chociaż przedstawiam to w ciekawy sposób, który zapewnia ludziom solidną porcję rozrywki, tak potrzebną w walce z szarą rzeczywistością, która naprawdę nie jest taka szara…

…jest TĘCZOWA!!!!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...