Saturday, December 28, 2013

GŁUPCY!

...gapy, głuptaski,
Chodźcie, będziemy śpiewać!
Dostąpcie Bożej łaski,
Nikt się nie będzie gniewać!


Z okazji rychłego zakończenia Roku Tuwima i dla uczczenia wczorajszej sześćdziesiątej rocznicy śmierci Poety razem z Marcelim Szpakiem pocisnęliśmy powyższą jednoplanszówkę.

Smacznego.

Friday, December 27, 2013

COPRA – komiks roku

Lektura „Niezwykłej historii Marvel Comics” Seana Howe wypaliła ze mnie resztki zaangażowania w śledzenie produkcji sygnowanych przez korporację. Podobnie z DC – po restarcie uniwersum nie umiałem już znaleźć tam dla siebie nic ciekawego. Właściwie to nawet jakoś specjalnie desperacko nie szukałem. Wystarcza mi sama nostalgia za komiksami czytanymi kiedyś, nawet bez potrzeby ponownej lektury. Wzruszam ramionami patrząc na kolejne przetasowania autorów i żonglerkę numeracją (koniecznie jubileuszowych) zeszytów. Stałym pewniakiem jest B.P.R.D., miłe zaskoczenie spotyka mnie czasem ze strony Image, które postawiło na młodych twórców i dało im stosunkowo wolną rękę.

Tymczasem, pocztą pantoflową dotarłem do komiksu, który gdy tylko ujrzałem to od razu zapragnąłem MIEĆ i przeczytać. Poczułem podekscytowanie, które towarzyszyło mi gdy dwadzieścia (sic!) lat temu czekałem na kolejne zeszyty X-menów (a prenumerata ciągle się spóźniała).

Zeszytówka. Superhero. Tworzona i dystrybuowana przez jednego człowieka. COPRA. Komiks roku.
MichelFiffe wymyślił sobie (i brawurowo zrealizował) karkołomne zadanie: przez rok samodzielnie napisał, narysował, pokolorował, wydał, sprzedawał i rozsyłał dwanaście kolejnych zeszytów swojej autorskiej serii. Zaczął od 400 egzemplarzy a dobił do 800, czyli smallpress pełną gębą – tylko, że w USA więc z elementem amerykańskiego snu w tle.


Co mnie urzekło w tym komiksie?
Po pierwsze, to o czym wspomniałem w pierwszym akapicie – nostalgia. Autor gra nią perfekcyjnie. Tak, że mógłbym powiedzieć, że przeczytałem najlepszy od lat komiks Franka Millera, Teda McKeevera czy Sama Kietha (i jeszcze kilku innych moich ulubieńców zebranych do kupy). Graficznie jest to powalająca jazda w której najwięcej chyba klasycznego Millera z czasu najlepszej współpracy z Lynn Varley (DKR, Elektra Lives Again). Czuć tam również ewidentne inspiracje stylem z końca lat 80-tych i początku 90-tych takich artystów jak Klaus Janson, John Romita JR, Walt Simonson czy wreszcie Kieth Giffen czy Erik Larsen. Całość ma też posmak runu McKeevera w Doom Patrol chociaż genezą komiksu jest fanfik „DeathZone” będący hołdem, który Fiffe narysował wcześniej dla uczczenia serii Suicide Squad.

Jeff Lemire nie raz wspominał o atencji jaką darzy „Legion of Super-Heroes”. Fiffe podobnym uczuciem pała do równolegle publikowanej serii Johna Ostrandera i widać to już choćby w konstrukcji grupy protagonistów i poszczególnych bohaterów. Jest tam czytelna wariacja na temat Amandy Waller (bossa antybohaterskich straceńców) czy Deadshota. Z drugiej strony jest też miejsce dla mixu Punishera z Cablem, Doctora Strange czy... Grace Jones w roli punkowej Storm. Smaczki można wymieniać godzinami. Wszystko oczywiście dość bezczelnie zacytowane i pięknie zmieszane w myśl zasady, że w kwestii wymyślania super mocy powiedziano już wszystko.

Drugim elementem, którym komiks mnie kupił jest oprawa graficzna jako taka. Fiffe operuje swobodnym stylem, w którym widać kreskę – mięso. Jest to niezwykle inspirujące bo sam w sobie taki styl jest w zasięgu samodzielnego wypracowania. Schody zaczynają się przy świadomym używaniu koloru, który jest subtelny ale w 100% przemyślany. Do tego dochodzą fenomenalne layouty plansz, pomysłowe kadrowanie i myślenie rozkładówkami. Na koniec wisienka na torcie w postaci designu (onomatopeje, liternictwo), który zdał egzamin choćby w remaku marvelowskiego „Omega the Unknown” (swoją drogą, fenomenalnie zilustrowanym przez Farela Darlymple - obecnie wymiatającego w „Prophet”) nadając komiksowi hipsterskiego sznytu.

Przy tych wszystkich superlatywach na dalszy plan wcale nie schodzi fabuła, która jest ciekawie opowiedzianą historią o zemście (i obronie świata) z permanentną napierdalanką na prawie każdej planszy. Zresztą, sceny superbohaterskiej naparzanki są rozrysowane fenomenalnie i też są koniecznym elementem zabawy z kompozycją kadrów. Pozostaje tylko kupić konwencję i oglądać te brutalne pląsy ze stale rosnącym podziwem.

Rygor jaki narzucił sobie autor budzi szacunek. Tym bardziej, że zdołał utrzymać mordercze tempo produkcji jednego zeszytu w 4-5 tygodni i utrzymał je przez cały rok. Michel Fiffe zapowiedział, że po krótkiej przerwie będzie kontynuował pracę nad COPRĄ. Komiks zyskuje nowych fanów i zbiera pozytywne reakcje (a nawet hurra-optymistyczne, w czym nie jestem osamotniony). Pierwszy nakład zeszytów wyprzedał się na bieżąco ale na dziś dostępne są trzy kompendia zbierające po trzy odcinki (wznowione przez Bergen Street) i finał w zeszytach. Całość można sobie zakupić w sklepie impossible books, który realizuje przesyłki w Europie.

No, to jeszcze fanbojski trybucik:


COPRA
autor: Michel Fiffe
#1-12 2012-2013
Self-Published

10/10

Friday, December 6, 2013

Poezja i porno!

Konstanty Ildefons Gałczyński - Niebezpieczeństwa Realizmu.
Adaptacja w wykonaniu:
Marceli Szpak - scenariusz
Maciej Pałka - rysunki



 Adaptacja z okazji 60 rocznicy zejścia Poety.

Tuesday, November 26, 2013

WWK (04) - rysujemy!

Ojejku, zleciało tyle czasu od poprzedniego odcinka Wirtualnych Warsztatów Komiksowych, że aż mi wstyd. W każdym razie, ciężko oraz metodycznie pracowałem i jestem już na finiszu prac nad Pogromcą Pornografów - komiksem, głównie którym ten cykl notek ilustruję.

Zanim zaczniemy, dla przypomnienia:
WWK (00) - intro
WWK (01) - scenariusz
WWK (02) - storyboard
WWK (03) - inkowanie

Do rzeczy:
1. Zaczynam od kompozycji planszy. Zazwyczaj stosuję prosty podział na 6 równych kadrów na stronie. Jest to popularny i wręcz klasyczny szkielet, który obecnie można spotkać na przykład w komiksach kolegów Joanna Sfara czy choćby w serii o Marzi. Taki podział pochodzi z komiksowego zarania czyli od pasków drukowanych w gazetach. Planszę można zrobić w poziomie lub pionie. Można zredukować ją do paska lub czterokadrowego kwadratu (w który z kolei możemy sobie wpisać koło lub co tylko chcemy). Planszę można też multiplikować zestawiając na przykład dwie poziome w jedną pionową - o, proszę - jak u Trondheima w Lapinocie!

U mnie standard to trzy pasy poziome (jak w THORGALU!), w których ramach w zależności od potrzeby robię sobie podział na 5, 6, 7 czy 9 kadrów (9 to znowu standard u Alana Moore'a - co ciekawe, często zredukowany do 7. Ciekawe, bo z 7 kojarzą mi się podziały u... Szyłaka). Zresztą, może być ich nawet kilkadziesiąt. Wszystko na prostej "drabince".

Na stronie 10 widać zmodyfikowany podział na 9, zredukowany do 5.
Plansza 11 to znowu ten sam podział na 5 ale ze zmianą proporcji.

Szkicowałem od razu dwie sąsiadujące plansze. Ramki i teksty wpisałem cienkopisem a szkic zrobiłem ołówkiem.

2. Po zeskanowaniu wtłaczam szkic w matryckę planszy. Zawsze robię ją sobie zanim zacznę pracę nad każdym komiksem. Mam na niej zaznaczone spady, marginesy, grubość ramek a także wielkość i rodzaj fonta w podręcznej warstwie. Wpisuję też onomatopeje ale tutaj tego akurat nie widać.
Widać za to, że komiks o (wszech)polskim superbohaterze postanowiłem zrealizować na modłę amerykańskiego mainstreamu. Pobawiłem się niektórymi kadrami niejako podciągając je pod inne obrazki. Pierwszy panel na stronie 11 wyciągnąłem na całą szerokość dwóch plansz (choć faktycznie jest to iluzja). Podobnie trzy pionowe obrazki na tej stronie wyciągnąłem zarówno w górę jak też w dół (z dolnego "płotku" wkrótce częściowo zrezygnowałem). Zlikwidowałem też ramki w ostatnim kadrze sugerując tło na całym obszarze połączonych plansz. Przy okazji automatycznie zrezygnowałem z białych marginesów.

3. No i w końcu pora na rysowanie. Właściwie prawie całkowicie przeskoczyłem na cyfrę i rysuję na tablecie. Zazwyczaj ograniczam się do wybranego zestawu pędzli i przybrudzaczy.
Zaczynam od "tła", na którym "doklejam" pozostałe kadry:
Aby utrzymać w miarę spójną kreskę używam na przemian 3-4 defaultowe pędzle z CS6.

Po kolei wrysowuję poszczególne elementy na podstawie szkicu. W moim przypadku jest to coś w stylu kreatywnego inkowania. Kompozycję poszczególnych kadrów mam gotową już na etapie szkicu.


Pozostaje dopracować szczegóły, drugi plan, coś pobrudzić, dołożyć szarości/rastry. Na początku chciałem zrobić ten album w radykalnym cz-b, surową kreską ale nie mogłem się powstrzymać przed zabawą szarościami.
Jeśli komiks ma być w kolorze to też robię to właśnie wtedy - na samym końcu. Kolor kładę na wcześniej położone szarości lub teksturę.


Gotowe.
Przechodzę do kolejnej strony. Plansze teraz przez jakiś czas sobie poleżakują.
Gdy już będę miał komplet, przeczytam wszystko 100 razy i  sprawdzę czy nie trzeba modyfikować jakiś detali. Opcji przerysowania całej planszy nie uwzględniam.

C.D.N.

Tuesday, November 19, 2013

Hey kid, wanna buy some art?

Jak w temacie.
Zgodnie z zapowiedzią z poprzedniej notki.
Trzy plansze
od złotówki.
Niewykorzystana plansza Strange Places w kolorze i sporym rozmiarze.
Leży na straganie TUKEJ.

Pierwsza plansza z drugiego zeszytu Degrengolandu. Tusz.
Wystarczy kliknąć W LINK.
Laleczki. Tusz. 2012.
Podobnie jak pozostałe dzieła, startujemy od 1 ZŁego. O, TU!

Sunday, November 17, 2013

Sztuka na giełdzie

Oddam w dobre ręce.
Jutro wystawię na allegro.
Dziś małe prewju:

Laleczki. Tusz. 2012.

Niewykorzystana plansza Strange Places w kolorze i sporym rozmiarze.
 Pierwsza plansza z drugiego zeszytu Degrengolandu. Tusz.


Thursday, October 10, 2013

Psychopolacy czający się w mroku

PoeMeFKowo na szybko kilka słów o nowościach, zanim opadnie entuzjazm z lektury.

Jako pierwsze przeczytałem rozprawienie się z latami '90 w polskim komiksie. Mowa o najnowszym numerze Zeszytów Komiksowych i książce Łukasza Kowalczuka o TM-Semic. Temat ważny i ciekawy, na razie potraktowany dość pobieżnie i podsumowujący stan wiedzy i pamięci rozsiany w necie.
No właśnie, okazuje się, że lata '90 były dość dawno temu (sic!) i pewne rzeczy zdążyliśmy po prostu zapomnieć. Dla mnie lektura tych pozycji to nie chęć dowiedzenia się czegoś nowego a właśnie zaskakujące przypominanie zatartych detali. Plus dodatkowa jazda na nostalgii czemu sam dałem wyraz w swoim komiksie „Włochate ziemniaki”, zajmującym kilka stron ZK.
W „Zeszytach...” warto też przeczytać blok polemiczny odnośnie książki Jerzego Szyłaka „Komiks w szponach miernoty”. Osobiście jestem rozczarowany, że osoby komentujące książkę skupiły się głównie na wałkowaniu tematu sympozjum a Story-Artowi odpuszczono. Może po prostu nie było nikogo kto byłby skłonny bronić tej koncepcji, którą profesor widowiskowo wdeptał w glebę i dobił efektownym fatality.
A nie, podobno podczas tegorocznej edycji Sympozjum (już nie funkcjonującego pod egidą MFK) w rozkładzie jazdy był referat o Story-Arcie autorstwa Jakuba Wojnarowskiego. Szkoda więc, że przestały ukazywać się zbiory referatów i nie możemy poznać odpowiedzi głównego sprawcy zamieszania.
Jakby to kogoś obchodziło, oczywiście.

Polski komiks kombatancko tkwi w mrokach wielkiej smuty lat '90. Po lekturze nowych albumów okazuje się jednak, że to zamierzchła przeszłość. Dowodem są choćby trzy mroczne thrillery będące odpowiedzią na wołanie w puszczy o komiks środka. Mowa tu o podwójnym uderzeniu Wojtka Stefańca czyli „NOIR” (scenariusz Łukasza Bogacza) i „Ludziach, którzy nie brudzą sobie rąk” oraz „Psychopoland” Piotra Białczaka i (bynajmniej nie Papcia) Chmiela. Są to świetnie zrealizowane komiksy o wielkim potencjale komercyjnym i życzę im aby zyskały należne uznanie. Co ciekawe, są to komiksy bardzo podobne nawet pod kątem intrygi, gdyż (nie będzie to spoiler!) bohater historii jednego teamu twórczego popełnia czyn, o który zostaje posądzony bohater komiksu drugiej pary twórców. Niezamierzona koincydencja? Wszystkie komiksy łączą też ciągoty publicystyczne w dialogach.

Czytając NOIR przypomniałem sobie, jak w 1999 roku Łukasz Bogacz pokazał mi pierwszy album Sin City i powiedział, że marzy o zrobieniu takiego komiksu, w którym drugoplanowi bohaterowie różnych opowieści mijają się w kolejnych odcinkach. Wow! Udało się. NOIR dopełnia autorski spin-off Stefańca, w którym faktycznie, pewne wątki precyzyjnie się zazębiają. Swoją drogą, najlepszą reklamą tych komiksów mogłoby być zdjęcie na którym Krzysztof Gawronkiewicz przegląda NOIR z otwartymi ustami. Zdjęcia nikt nie zrobił, ale widziałem to na własne oczy (chyba, że jakiś specyficzny rozdziaw jest naturalnym grymasem tego artysty). Potem podobno Gawronkiewicz poszedł do Wojtka i zapytał: „człowieku, czy ty robisz cokolwiek innego poza rysowaniem”?
„Ludzie, którzy nie brudzą sobie rąk” to wręcz artbook Stefańca, skonstruowany dużą ilością rozkładówek i zawierający przepiękne studium narko-fazy i zjazdu. Nieśmiało liczę na kolejne komiksy osadzone w tym uniwersum.

Mimo wszystko bardziej uderzyła mnie lektura „Psychopoland”. Może dlatego, że był to cios z zaskoczenia bo nie byłem fanem „Dogmatu” - poprzedniej historii Białczaka i Chmiela. W skrócie, jest to historia o braku codziennej empatii i fantazja na temat eskalacji przemocy. W końcu, co poza ewidentną chorobą psychiczną może doprowadzić do tego, że typowy szary człowiek wejdzie na przykład do biura poselskiego i zacznie odstrzeliwać przypadkowych urzędników? Pytanie takie postawił sobie Chmielu, scenarzysta którego posty na Forku Gildii sprawiają wrażenie, że są pisane po przedawkowaniu inhalacji Smoleńską Mgłą. Okazuje się, że w komiksie, te uproszczone, toporne poglądy i teorie spiskowe potrafią dać fenomenalny efekt (casus Jana Hardego). Tanie chwyty erystyczne i gra na emocjach (na przykład śmierć dziecka) w przełożeniu na komiks dały olśniewające wyniki. Historia sama w sobie jest dość prosta ale została brawurowo opowiedziana poprzez świetnie rozegrane wrabianie czytelnika. O ile wcześniej przywołane komiksy z uniwersum NOIR są kameralne, to Psychopoland jest efekciarską jazdą z dużym rozmachem. Chmielowi wtóruje Białczak, który wypracował sobie styl zbliżony do Colina Wilsona i... wymiata!


Dodam, że edytorsko też jest prawie 10/10. Fajne projekty, twarde oprawy, zero fuszerki. Nic, tylko wydać pieniądz i czytać!

Teraz pora wziąć się za ziny, których znowu obrodziło...

Thursday, October 3, 2013

Wielka Kolekcja Komiksów Marvela

WAIT!




Mała Kolekcja Biletów Macieja.
Bileciki ulgowe z edycji PCK zebrane i osobiście skasowane przez autora.
Edycja ściśle limitowana.
Lublin 2013

Sunday, August 18, 2013

cONANIZM (vol.1) - Bodyssey (1985)


Pilgor to wyjątkowy debil i w dodatku... impotent. Nietypowo złośliwa mieszanka "atutów" jak na głównego bohatera heroicznej naparzanki. Ściśle mówiąc - pastiszu howardowskich cOnanizmów. W przypadku Corbena takie fantasy z mrugnięciem okiem stanowi sporą część dorobku. Zaczynając od sagi o Denie aż po Starra The Slayera a nawet przygody dziadka... samego Conana (sic!), mamy do czynienia z podobnym przepisem na komiks. Tak więc, główny protagonista o wzorcowej anatomii, cycata dama w opałach/wyemancypowana wojowniczka, magiczne artefakty, mroczne kulty, lovecraftowskie obrzydliwe potwory i mordobicie okraszone one-linerami. Te komiksy są wyjątkowo durne a w przypadku przygód Pilgora czyli "Bodyssey" fabuła jest pretekstem. Świadczy o tym już sama historia powstania albumu.

W 1979 roku ukazało się portfolio "Scenes from the Magic Planet" zawierające 8 ilustracji będących corbenowską parodią malarstwa klasycystycznego. Sugestywny światłocień, monumentalne postaci i anegdota aż prosząca się o dopowiedzenie szczegółów. Pięć lat później tak właśnie się stało gdy wersja komiksowa tej naszkicowanej fabuły ukazała się w pięciu odcinkach w magazynie Heavy Metal. Corben napisanie scenariusza zlecił Johnowi Pocsikowi, z którym w międzyczasie pracował nad fenomenalną adaptacją howardowskiego Bloodstara. Pocsik po latach wspomina: "I'm not too proud of this work, mainly because it was based on a flawed story concept I really couldn't do much with. I did write THE BODYSSEY, which was fun because it apparently stirred up a bit of censorship ruckus".
Niestety, to widać. Główną zajawką jest szczucie cycem, wagino/peniso-podobne potwory i quest nieszczęsnego kulturysty w pogoni za utraconą potencją. Minusem jest też dublująca ilustracje quasi-jajcarska narracja z offu, która jest tym bardziej staromodna, że Corben w innych komiksach rewolucyjnie ją odrzucał na rzecz narracji filmowej imitującej ruch kamery. Tutaj mu się chyba nie chciało.

Rysunkowo jest to klasyczny Corben z lat '80, czyli maniera tego artysty do której mam największy sentyment. Mimo wszystko w całym komiksie najbardziej bronią się ilustracje z oryginalnego portfolio.




The Bodyssey


Scenes from the Magic Planet 1979 – portfolio limitowane do 1500 egzemplarzy
Heavy Metal #97-#102 1985 – w odcinkach
Catalan Communications 1986 – pierwsze pełne wydanie

Scenariusz: Simon Revelstroke (John Pocsik)

Ilustracje: Richard Corben

Wednesday, August 7, 2013

SZTUKMISTRZ Z LUBLINA?

A jakże! Mój nowy komiks dziś dotarł do mnie z drukarni:







SZTUKMISTRZ Z LUBLINA?
scenariusz i rysunki: Maciej Pałka
wydanie: I
data wydania: sierpień 2013
druk: kolor
oprawa: miękka
format: 210 x 210 mm
stron: 24
cena: brak
ISBN: 978-83-61064-54-1
wydawca: Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Thursday, July 25, 2013

Dom Żałoby - suplement

Na dysku znalazłem starą ilustrację (2003!), którą swego czasu zaproponowałem jako projekt okładki pierwszego zeszytu Domu Żałoby. Finalnie użyłem ją jako pinup w Wacianych Kaflikach Żyttu. Dziś na chwilę usiadłem do niej ponownie i oto efekt tego powrotu do przeszłości:
Z innej beczki: mój pierwszy samodzielnie złożony komiks poleciał dziś do druku. Jeśli coś nie wyjdzie to będzie to wyłącznie moja wina. No, chyba że drukarze naszczają do farby jak niegdyś Bogusławowi Polchowi.

Saturday, July 20, 2013

DOM ŻAŁOBY 8 - po premierze

To była długa podróż z przygodami. Rzeka, do której wbrew zdrowemu rozsądkowi wchodziliśmy wielokrotnie. Pot, krew, łzy, rezygnacja, ekscytacja, rozstania, powroty, horror, terror, wielkie nadzieje, gorzkie rozczarowania, lata jałowego czekania i setki godzin rzeźbienia. W końcu jest komplet zeszytów i lektura na prawie 300 stron.
Pierwsze plansze podpisane datą 2003, ostatnie z datą 2013.
Pierwszy zeszyt ukazał się w grudniu 2006.
Udział wzięli: Dominik Szcześniak, Hubert Ronek, Maciej Pałka, Wojciech Stefaniec, Paweł Sambor, Marek Rudowski, Daniel Grzeszkiewicz, Kasia Babis, Artur Chochowski, Grzegorz Pawlak i Tomek Kleszcz. Wielkim nieobecnym był Rafał Otoczak.
 Druk - żyleta. Czerń smolista. Rysunki w ostatnim zeszycie ładnie pokazują gdzie zaszliśmy. Zmieniliśmy się - to pewne. Przeglądam sobie ten album i patrząc na naszą pracę jestem zadowolony. W końcu, był to projekt, który namolnie brzęczał w tyle głowy przez 10 lat i co jakiś czas wracał fantomowym swędzeniem. Nareszcie koniec.
Zaczynałem rysując pod tusz Ronka. Kończyłem inkując Chochowskiego i Kleszcza. Niezła szkoła dyscypliny.

Praca nad Domem Żałoby była wielkim wyzwaniem i nauką.
Dziękuję wszystkim, którym mogłem towarzyszyć w tym przedsięwzięciu.

Wednesday, July 3, 2013

Ballada o tym jak wróciłem na bilety ZTM

W sumie nie ma o czym mówić. 
Dziś podczas warsztatów komiksowych jakiś chłopczyk zapytał czy komiksy na biletach też rysuję, po czym wyjął bilet z obrazkiem Janka Kozy i zapytał czy to mój. Gdy odpowiedziałem, że ten rysunek akurat nie jest mój, chłopczyk wyjął kolejny bilet i zapytał "a ten"?
Zamurowało mnie.
Faktycznie, ten był mój.
Tylko, że nie wiedziałem że nowe bilety już trafiły do dystrybucji.
Tak więc, skubaniec mnie zaskoczył!

Tutaj wszystkie wzory:
Dobry epilog do afery biletowej, co nie?

Heh.

P.S. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że kibice bardzo chętnie oddają krew i gdyby była wojna to oni z pewnością jako pierwsi z ochotą oddaliby krew za Ojczyznę. Bardzo przepraszam zatem, że ich nie uwzględniłem w nowej serii biletowej ale przecież już poprzednio byli bohaterami całej edycji więc nie powinno być im przykro z powodu absencji.







Friday, June 28, 2013

Dom Żałoby - zajawka

Timof zapodał prewju ostatniego odcinka Domu Żałoby. Tak się składa, że jest to siedem moich plansz będących wstępem do tego albumu (96 stron to już raczej nie zeszyt).
Komiks opuścił drukarnię. Premiera już jutro na BFK, gdzie komiks będzie można sobie kupić na stoisku wydawcy.
  
 DOM ŻAŁOBY 8
scenariusz: 
Dominik Szcześniak
ilustracje:
Maciej Pałka
Daniel Grzeszkiewicz
Grzegorz Pawlak
Katarzyna Babis
Artur Chochowski
Wojciech Stefaniec
Tomasz Kleszcz

Komiks już czytałem (w wersji elektronicznej) i ze swojej strony mogę powiedzieć, że wygląda to wszystko bardzo ładnie. Spotkaliśmy się w solidnym składzie. Zilustrowaliśmy kawał historii (łącznie blisko 300 stron). Warto zdjąć zakurzone poprzednie zeszyty i przeczytać całość, zobaczyć w jaki sposób kończą się wszystkie wątki. Można pokusić się nawet o wydanie werdyktu czy nam się udało.

P.S. W kontekście awantury o okładkowe wpadki Wydawnictwa Komiksowego (w której brałem czynny udział) uważam, że corelowa tandetna ósemka na okładce jest dość smutną ironią losu. To mogła być taka ładna okładka... Parafrazując klasyka "straciliście okazję by tego nie spierdolić". Czy też raczej "straciliśmy" - bo chodzi o wszystkie osoby, których nazwiska na okładce firmują tę wpadkę. Słabo.

Thursday, June 20, 2013

WWK (03) - inkowanie

Przeskoczyłem etap rysowania jako takiego i dziś pochylę się nad poboczem jakim jest inkowanie (w tłumaczeniu filmu "w pogoni za Amy" obraźliwie nazwane kalkowaniem).  Temat jest o tyle istotny, gdyż często bywa elementem obróbki ilustracji a jeszcze częściej jest nierozerwalnie związany z pracą w zespole.
Nad tuszowaniem swoich szkiców nie będę się skupiał - osobiście ciężko mi oddzielić to działanie od rysowania. To temat na osobną notkę. Teraz ciekawi mnie wykańczanie prac innych rysowników.

Inkowanie jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Niestety, wbrew pierwszemu wrażeniu jest to żmudna i czasochłonna praca. Pomimo, że pracuje się na gotowym szkicu ułatwienie często jest pozorne a czas włożony w wykończenie planszy bywa dłuższy niż zrobienie takiej planszy po swojemu od zera.
Jakie zatem są plusy?
- stopniowe zwiększanie tempa pracy - rysownicy muszą się zsynchronizować. Inkowanie jest rysunkowym aktorstwem, gdzie trzeba wczuć się w rolę drugiego rysownika i interpretować jego wkład.
- rozwój osobisty - pracując nad cudzymi planszami pierwszym co rzuca się w oczy jest inne podejście do rysowania. Każdy ma swoje nawyki, skróty rysowania detali, manierę prowadzenia narzędzia. To wszystko nagle wychodzi i czasami jest niezwykle inspirujące. Inkowanie potrafi być emocjonującą przygodą.
- zabawa - można pobawić się w psucie czyiś rysunków.

Jako przykładem posłużę się swoją pracą z Tomkiem Kleszczem i Arturem Chochowskim z którymi ostatnio intensywnie współdziałałem ilustrując 8 odcinek Domu Żałoby.
Z Tomkiem miałem już przyjemność pracować przy okazji komiksu o EZIM do GW Katowice. Jest to rysownik o charakterystycznej kresce z mangowymi naleciałościami. Jego siłą są dynamiczne sceny (walka, pościgi, ruch). Naturalnym więc było, że poprosiłem go o rozrysowanie komiksu o piłkarzach. Tomek przygotował storyboard, który był dla mnie wskazówką:

Zresztą, podobnie było z pierwszym zeszytem Degrengolandu gdzie Paweł Wojciechowicz potraktował pierwsze wersje plansz jako propozycję kadrowania.
Wracając jednak do "kalkowania" Kleszcza:
Mimo wielkiego powera w łapie, uważam że Tomek musi poeksperymentować z narzędziami. Jego rysunki są bardzo szczegółowe ale często robią się zbyt techniczne i sztywne. Tomek używa cienkopisów i nazbyt często potrafi zagalopować się w precyzyjnej dłubaninie a stąd jeden krok do przegadania. Odnoszę też wrażenie, że Tomek ogląda swoje plansze tylko z bliska. Przy inkowaniu postanowiłem jego kreskę przybrudzić, uczynić ją bardziej organiczną. W pewnej chwili złapałem się na tym, że 16 plansz to za mało aby uzyskać idealny efekt a wyklarowało mi się, że perfekcyjnie by było gdyby Kleszcz znalazł swojego Jansona. Studiując szkice odkryłem, że one aż się proszą o potraktowanie ich szraferunkiem w stylu "Janson inkuje JR.JR". Na pewno nie jest to nasza ostatnia współpraca więc liczę na uzyskanie w przyszłości synchronu idealnego.
Tymczasem wyszło nam mniej więcej coś takiego:
Powyżej widać, że było przy tym trochę zabawy, czasami nie obyło się bez minimalnej korekty ale koniec końców - nie zdominowałem Tomka. To są ciągle jego plansze i jego kreska (zarazem moje) ale w jakiś tam sposób podrasowane.

Gdy po 16 planszach z Kleszczem zabrałem się za inkowanie Artura Chochowskiego przeżyłem szok. Wielką trudnością było dla mnie przestawienie się na tryb kolejnego rysownika. Okazało się, że mimo tego samego medium każdy ma swoją metodę/kreskę/manierę. Ledwo co zacząłem łapać triki (i tiki) Kleszcza, a tu Artur zaserwował mi coś kompletnie innego. Tym razem z jednej strony musiałem poradzić sobie z precyzyjną charakterystyczną kreską na pierwszym planie i totalną dowolnością w tle.
Efekt jest taki:
Z Arturem bardzo powoli dłubiemy pełnometrażowy projekt. Osiem plansz Domu Żałoby potraktowaliśmy jako wprawkę w uzyskaniu efektywnej metody pracy. Efekty są zadowalające, co pozwala z optymizmem spojrzeć na plany wspólnego albumu.

Z kwestii technicznych: tusz cyfrowy tabletem. Ograniczyłem się do dwóch pędzli, rastrów i jakiś przybrudzaczy.

Thursday, June 13, 2013

minuta ciszy

Właśnie postawiłem ostatnią kreskę w finałowym odcinku Domu Żałoby. Inkując Chochowskiego.
Ponad sześć lat temu pierwszą notką na tym blogu był raport z pracy nad czwartym zeszytem serii. Akurat ukazał się pierwszy numer i zupełnie serio myśleliśmy wtedy (z Dominikiem), że kroczymy w awangardzie powrotu zeszytówek. W sumie nie myliliśmy się aż tak bardzo (zależy jak na to patrzeć).

Dziś postawiłem kropkę w tym temacie.
Wszedłem po raz kolejny do tej samej rzeki, chociaż nie raz zapewniałem że to niemożliwe.
Pocisnąłem 31 plansz w kooperacji z Tomkiem Kleszczem i Arturem Chochowskim.
Dorzuciliśmy swoją cegłę do 100-planszowej konkluzji tej opowieści.
Udało się.

Dziwne uczucie.


Flashback:

Kamil Śmiałkowski w recenzji, która przepadła* w odmętach internetów napisał coś w stylu:
"Dom Żałoby, czyli jak małe Jasie wyobrażają sobie zrobienie komiksu w klimacie Vertigo".
W pewnym sensie trafił w sedno - dokładnie tak się wtedy czuliśmy. Gdy dołączyłem do projektu pod koniec 2004 było gotowych 10 plansz. Mieliśmy wielkie nadzieje i przez (jedną, bardzo ale to bardzo) krótką chwilę czuliśmy się niczym team: Gaiman-Kieth-Dringenberg. 

Po drodze był film, plejada rysowników i siedem zeszytów.
Finałowy odcinek lada dzień idzie do druku.
Pora kończyć.


*reckę Kamila znalazłem, gdyż Internety pamiętają.
Jako ciekawostka, pojawia się w niej WO:
"Jeszcze komiks Dom Żałoby 4. Dają, to czytam. Ten, nawet z lekką niezdrową ciekawością, bo przecież była o niego jakaś afera na komiksowych forach dyskusyjnych. Że rysownik miał inne zdanie niż scenarzysta, a wydawca, co wszystko wie najlepiej Timof (nie mylić z Wojtkiem co wszystko wie Orlińskim) też się wtrącał, jak zwykle przez osoby trzecie. I zamieszanie było spore i skomplikowane. I oczywiście efekt końcowy to tzw. “mały deszcz”. Jedyny plus tej serii, jaki widzę to to, że jest. Że udało się i wychodzi wreszcie w Polsce zeszytowa seria, która ma jakąś tam - biedną i niezrozumiałą i infantylną - ale jednak ciągłą fabułę i można ją sobie śledzić i oczekiwać co kilka miesięcy na kolejny odcinek. Tyle plusów. Bo tym razem nawet rysunki Pałki mnie nie urzekły. Bo scenariusz Szcześniaka, podobnie jak w poprzednich częściach jest słaby, słabusieńki. Może są w nim jakieś sensowne (choć wątpię) założenia ogólne, ale bieżące wykonanie, a zwłaszcza teksty to jedna wielka porażka. Świetnie to widać choćby w dwustronicowym prologu, który miał pokazać (jak mniemam) jak Szcześniak panuje nad słowem, a li tylko pokazał jak nad nim nie panuje. I pokazał to przy pomocy jednego słowa. Mam jeszcze chwilę więc wytłumaczę. Początek - rysunek muchy latającej po pokoju w którym ktoś siedzi na fotelu, a obok stoi telefon. Tekst: “Mucha leci. Telefon stoi. Postać siedzi. Czas płynie.” - fajnie, jest pomysł, jest rytm, jest sympatyczne i sprawne otwarcie. W kolejnych tekstach mocno wielowersowo rozwiniętę opisy muchy i postaci, oraz lekko rozwinięty opis telefonu. Z kontekstu opisów już widać, że za chwilę pan zje muchę. Proszę bardzo. OK. Druga plansza. Na czterech kadrach pan łapie zębami przelatującą obok niego muchę. Tekst pierwszy “Ułamek sekindy i wszystko się zmienia”. Ok. Tekst drugi: “Mucha już nie leci. Postać nie siedzi spokojnie. Oboje (…)” Dalszy ciąg nieważny. Szarpnięcie w tym miejscu jest na tyle silne, że już widać, że nie mamy do czynienia z kimś, kto panuje nad własnymi słowami. Jedno nieudane słowo “spokojnie” zaburza cały rytm, symetrię i urodę tej sekwencji. Żeby je utrzymać wystarczyło by podnieść postać z fotela. Gdyby złapał muchę stojąc mielibyśmy “Mucha już nie leci. Postać już nie siedzi” - zachowanie rytmu, symetrii i urody. Bez, mam wrażenie, uszczerbku fabularnego. Bo to, że “Mucha już nie leci” nie jest w żadern sposób symetryczne z tym że “Postać nie siedzi spokojnie”. Opozycja “już” i “spokonie” nie działa. Na żadnym poziomie. Rytmu słowa, gramatyki zdania, emocji sytuacji. Pupa. Ot, brak wyczucia i porządnego redaktora, który mógł przecież to bez większego wysiłku skorygować. Tyle. Koniec zajęć. Class Dismissed."

Tuesday, April 23, 2013

PoLigaturnie - lapidarium

Jako relacja z minionej Ligatury niech wystarczą dwie stronki z notatnika:
Dodam tylko, że Pani Judy Dunaway kręciła mocarne drony i skrecze a jej występ łączący radykalną elektronikę z dowcipną formą był idealnym soundtrackiem oddającym istotę festiwalu. Sama Ligatura to w założeniach impreza dla twórców a nie piwko dla komiksowa. W moim kalendarzu wizyta w Poznaniu wchodzi więc na miejsce warszawskich targów.

Podczas festiwalu funkcjonowała czytelnia, w której można było naładować mózg masą porypanych zinów i albumów zza granicy. Najbardziej ujęły mnie i zainspirowały produkcje niemieckie. Było też stoisko z którego wypadało coś zakupić i zabrać sobie na zawsze. 
Mnie zaciekawiły takie cuda:

Generator 1000 – Zbiór 1000 (sic!) pasków komiksowych Michała Rzecznika, które można wygenerować za pomocą dwóch cięć nożyczkami. Chałupnicza robota i malutki nakład. Idealne wykorzystanie pszrenowej zabawy formą i wypełnienie jej zabawną treścią. Najbardziej zaskakuje, że generator faktycznie działa. Proste i genialne.

Powroty - Albumik Katarzyny Kaczor jest ilustracją tego jak wielką ewolucję w ostatnich latach przeszła droga początkującego autora. Niecałą dekadę temu ciężką misją było wproszenie się do xerowanego zinka a obecnie można „z ulicy” debiutować w profesjonalnej autorskiej publikacji pod egidą życzliwych wydawców. Centrala wyrasta na wydawcę bodaj najżyczliwszego czego dowodem są między innymi Kolekcja Maszina i właśnie Powroty. Komiks jest bardzo ładnie wydany. Zinowa miniatura i sympatyczny debiut, który cieszy.

WALKA – 1 zine Marty Nieznayu tym razem ponownie w wersji papierowego grubasa. Forma wydania niczym ostatnie numery paryskiej Kultury. Treść – pozytywna masakra. Komiksy, ilustracje i opowiadania. Świetna antologia tematyczna na której łamach spotykają się takie gwiazdy jak Pszren i Ojciec Rene. Zaskakująco wysoki poziom świadczy o dobrej robocie redaktorskiej Nieznayu.

Za oknem świeci słońce – Wystawa Anji Wicki była jednym (z wielu) mocniejszych punktów Ligatury. Oryginalne plansze, szkicowniki, pamiętniczki, rysunkowe dzienniki i dinozaur. Zdziwiło mnie, że to co szwajcarska artystka prezentuje na swojej stronie to tylko malutki wycinek jej pracy. Dodać należy, że pracy codziennej i wytrwałej. Widać tam prawdziwą miłość do rysowania. Na szczęście odwzajemnioną. Logiczną konsekwencją zachwytem wystawą jest lektura wydanego przez Centralę albumu. Teraz czekam na western, który Anja prezentowała podczas pitchingu.

Maczużnik – Niewiarygodnie wysoko postawiona poprzeczka dla wszystkich polskich komiksów, które zostaną wydane w tym roku. Autorzy szykujący premiery na FKW nic już nie poradzą na atak depresji ale twórców celujących ze swoimi albumami na MKF być może czeka poprawianie scenariuszy i przerysowanie gotowych plansz. Nie zazdroszczę. 
Maczużnik to perła w koronie Kolekcji Maszina. Daniel Gutowski po ubiegłorocznym Nikiforze i brawurowym występie w adaptacji Lubiewa osiągnął jakieś niezrozumiale niebotyczne rejestry. Wtóruje mu Michał Rzecznik, po którym NIGDY nie spodziewałem się takiego kompletnie przemyślanego scenariusza (przepraszam). Podobnie NIGDY nie spodziewałem się, że Maszinowcy na serio pójdą w stronę Cronenberga. Rzecznik zdjął maskę wąsatego psotnika i pokazał, że potrafi napisać genialną historię. Gutowski pokazał na co go stać. Obaj udowodnili, że są jednymi z najlepszych polskich twórców komiksów. Czapki z głów.

Kolekcja Maszina – Najlepsze posunięcie Centrali jako wydawnictwa to wzięcie w opiekę jedynej polskiej super-grupy komiksowej. Maszinowcy pięknie wyrośli i niewątpliwie są w formie. Grupa jest fenomenem skupiającym najbardziej kreatywnych komiksiarzy. Pod wspólnym mianownikiem artyzmu spotykają się talenty wymiataczy rysunkowych (Gutowski, Wicherek) z energią eksperymentatorów (Tkacz, Rzecznik, MiCa, Świdziński). Razem tworzą zaskakująco spójny, zabawny i dojrzały program. Trzymam kciuki za wielką karierę kolegów.


Thursday, April 18, 2013

Scenarzysta/ rysownik – „VS.” Czy „&”?

W najbliższą sobotę poprowadzimy z Dominikiem Szcześniakiem warsztaty na Ligaturze (w Poznaniu).
Start o 10:00.
Info tukej -----> https://www.facebook.com/events/493294807396188/?ref=2
Można się jeszcze dopisać.

Monday, April 15, 2013

WWK (02) - storyboard

Mamy już scenariusz.
Pora na pierwsze czytanie. Teraz jest czas aby zastanowić się, czy warto poświęcić kolejne dni/tygodnie/miesiące/lata na realizację właśnie przeczytanej historii. Jeśli weryfikacja przebiegła pomyślnie, odkładam scenariusz do szuflady. Jest to bardzo ważny etap pracy nad komiksem, więc uważam, że warto dogłębnie przemyśleć czy naprawdę starczy nam serca i cierpliwości. Jeśli coś nie gra już na etapie czytania scenariusza - odpuszczamy.
Nie mam innej rady.
Marnowanie cennego czasu nie ma sensu.

Ok. Scenariusz odleżał swoje. Nadal chcę zrobić z niego komiks.
Pora na... rysowanie!
Zanim to jednak nastąpi, sprawdzam ile komiks docelowo będzie miał plansz. Mam zamiar trzymać się wytycznych, więc z przypadkowych kartek (mogą być takie do xero) zszywam notes formatu A5 uwzględniając okładkę i strony redakcyjną oraz tytułową, spis treści, index, biosy itp itd...
Przy rysowaniu polecam metodę mistrza Grzegorza Rosińskiego: czytanie i jednoczesne rysowanie storyboardu. Ojciec Thorgala podobno szkicuje cały album podczas pierwszego czytania. Ma to sens w przypadku pracy komercyjnej lub gdy mamy bezwarunkowe zaufanie do scenarzysty. Sprawdza się też gdy scenariusz sporo leżakuje i detale historii zdążyły się już zatrzeć w pamięci.
Metoda:
A. czytam jedną stronę komiksu według scenariusza
B. rysuję jedną stronę szkicu
C. powrót do punktu A
aż do szczęśliwego finału, który wygląda tak:
46 stron gotowego komiksu w prostym szkicu.
1. Storyboard zrobiłem w jednym ciągu od 29 stycznia do 27 marca. Założyłem sobie, że na luzie narysuję jedną planszę dziennie przy porannej kawie, zanim zrobię prasówkę.
2. Na każdej planszy zakomponowałem układ kadrów i zrobiłem orientacyjny szkic (do tematu powrócę w kolejnym odcinku).
3. W kompozycji uwzględniłem dymki. Wpisałem wszystkie teksty (przy tempie jednej planszy dziennie nie jest to zadnym problemem).
4. Do ramek i tekstów użyłem czarnego cienkopisu. Szkic zrobiłem ołówkami.
W efekcie otrzymałem komiks, który już na tym etapie można bez większych problemów przeczytać. Jest to faktycznie gotowy komiks wykonany w jednym egzemplarzu. W sumie tutaj mógłbym skończyć i książeczkę używać na przykład jako eksponatu na wystawach/fetyszu dla kolekcjonerów.

Za nami już najtrudniejsza część tworzenia komiksowego albumu. Pozostała tylko ciężka fizyczna praca.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...