Friday, March 20, 2009

Zmiana warty

O tegorocznych WSK napisano w sieci już wiele. Na świeżo można było zapoznać się z blogowymi relacjami Godaiego, Ziniola (x2), Daniela Chmielewskiego, Motywu Drogi, Gonza (x2), Jaszcza, Kolca i redaktorów Esensji. Dodając do tego opinie na forach można otrzymać dość subiektywny ale szeroki obraz całej imprezy. Miałem zamiar wstrzymać się z opisywaniem wrażeń z mojej strony i skwitować WSKowe ekscesy lapidarnym „kto ma wiedzieć, ten wie”, ale czytając relacje uczestników zauważyłem kilka kwestii, którym nikt nie poświęcił uwagi a jednak warto o nich wspomnieć. No, chyba że nie warto i dlatego nikt o nich nie wspomina*.

Ponadto kieruje mną zwykła pogoń za plotami i tanią sensacją.

Niedawno na swoim blogasku Gonzo opisał w skrócie jak wygląda towarzyskie kółko wzajemnej adoracji udzielających się w necie komiksiarzy (do którego i ja się przyznaję). Do tego dołożył swoją cegiełkę Daniel Chmielewski pisząc o falach debiutów komiksowych twórców. Otóż, faktem jest że wytworzyła się jakaś nić sympatii – porozumienie między podziałami itp. pomiędzy tymi komiksiarzami, którzy mieli swój wkład w zabijanie polskiego komiksu a tymi, którzy co najwyżej mogą rżnąć jego śmierdzące truchło. Ta grupa przez swoją aktywność w blogosferze najgłośniej demonstruje swoją obecność jako trzon komiksowego półświatka i chcąc-nie chcąc tworzy jakąś dziwną formę fandomu. Tak to bowiem wyszło, że nasz mizerny komiksowy fandom stanowią głównie czynni komiksiarze.

Ostatnio na WSK byłem dwa lata temu. W tym czasie zaszły subtelne aczkolwiek na dłuższą metę widoczne zmiany w strukturze obecności i wzajemnych relacji (wspólnego picia piwa). Nie ulega wątpliwości, że nowa fala zabrała się do dzieła. Jak na razie towarzysko.

Eeeeeeeee…

[Tu był blok tekstu, w którym znalazły się sensacyjne i szokujące w swojej wymowie anegdotki o: Grzegorzu Januszu, imprezie u Jakuba Rebelki, nowym albumie Bogusława Polcha o Fankim Kowalu, pogoni za Sztyborem po ulicach Warszawy itp. itd.

Oprócz tego pozdrawiałem wszystkich, z którymi się w końcu spotkałem, poznałem, piłem piwko, jadłem kebaba, dyskutowałem, rysowałem Łoczmenów Pe eL, czytałem na głos co lepsze urywki z Łowców Obelskiego etc.

Ale wymiękłem.

Niniejszym oddaję koronę cesarza plotki.
W sumie, już od dawna nie pasuje na moją łepetynę.

Kto jest chętny, niech sobie bierze]

Nie no, bez plot i taniej sensacji moja relacja nie ma sensu. Co chciałem i tak skomentowałem na blogaskach wymienionych powyżej.

W każdym razie na spotkaniach towarzyskich podczas WSK bawiłem się znakomicie.

Na okrasę fota z hostessami z dp:
*nie warto,nie warto, nie warto
więc jednak niech padnie zaklęcie „kto miał wiedzieć, ten wie”.

Friday, March 13, 2009

Cuda na patyku

.

Już jutro WSK! Z zapowiedzi widać, że z tej okazji obrodziło przeróżnymi komiksowymi nowościami. Zinów wychodzi również cała sterta (więcej niż na ubiegłorocznym MFK) więc będę miał się nad czym pochylić. Co prawda ja wybieram się na imprezę tylko i wyłącznie towarzysko (w sumie nic z programu WSK mnie nie zainteresowało) to jednak kilka rzeczy od siebie przygotowałem.
Jeśli ktoś niefrasobliwie zechce sobie coś kupić, to zapraszam.

Dwie nowości i jedna premiera:

- DOM ŻAŁOBY 7 - Gdy prawie dwa lata temu odchodziłem od rysowania serii czułem się niczym niedoceniony Alan Wilder. W myśl zasady "nigdy nie mów nigdy" powracam. Jeśli tym razem miałbym zastosować jakąś analogię muzyczną, to najbardziej adekwatny będzie jednak powrót Krzysztofa Cugowskiego do Budki Suflera. W 1984 roku bodajże po ośmiu latach nieobecności wokalista wrócił na chwilkę coby zaśpiewać jedną piosenkę. I został na stałe (do żałosnego końca). Pal to sześć - ze Szcześniakiem to mógłbym nawet wykonać komiksową wersję "Balu wszystkich świętych". W przedostatnim zeszycie Domu Żałoby zapełniłem swoimi szkickami i refleksjami tak zwane "strony klubowe". W kolejnym - finalnym odcinku popełnię również gościnnie kilka plansz w środku. Więcej informacji wkrótce. Na razie zdradzę, że będzie się działo bo pasuje ostatecznie zamknąć ten projekt z klasą i pewną pompą.

Ponadto dodam, że siódmy numer Domu Żałoby (na który wierni fani czekali rok) to bodajże najlepszy odcinek do tej pory.
____________________________________________________________

- SZRAMA - Debiutancki album Rafała Kołsuta wydany przez Dolną Półkę. Czego można spodziewać się po tym komiksie? Pierwsza (oby nie jedyna) recenzja --->tutaj<---- Na potrzeby zbiorku narysowałem jedną nowelkę. Przyznaję, że nieźle się przy niej namęczyłem. Być może po tych wszystkich artystowskich projektach wyszedłem z wprawy w rysowaniu bijących się chłopków?
__________________________________________________________


- MASZIN - Piąty numer zina Mikołaja Tkacza. Tematem przewodnim jest deszcz. Tradycyjnie już razem z Bartkiem Sztyborem prezentujemy kolejny odcinek Najwydestyluchniejszego. Jako ciekawostkę dodam, że w "Deszczowych piosenkach" gościnnie występują Koko, Bele i Krl czyli redaktorzy Schwinga, których wizerunki użyłem bez ich wiedzy i zgody. Mało tego, perfidnie wykorzystałem ów fakt w celu promocji komiksu. Oto dowód: jeśli chcecie zobaczyć kadr, w którym Koko pokazuje pindola koniecznie musicie nabyć MASZINA!

Do jutra!

Saturday, March 7, 2009

PAŁA PYTA ŁOSIA

Przy okazji omówienia autorskiej antologii Macieja Łosia udało mi się spiknąć z autorem, czego efektem jest ten oto ekskluzywny miniwywiad:

PAŁA - Kojarzę Twoje komiksy z Krakersa, AQQ, Fantastyki, Magazynu Fantastycznego i MFKowych wystaw. Kiedy dokładnie debiutowałeś i czy publikowałeś gdzieś jeszcze?

ŁOŚ - Debiutowałem dziesięć-jedenaście lat temu, dokładnie nie pamiętam. ŁZY ANIOŁA drukowałem w AQQ i był to pierwszy komiks "pochwalony" przez redaktora pisma Witolda Tkaczyka. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie w poznańskim Głosie albo Ekspresie (byłe dzienniki), gdzie pracował. Siedziałem półdupkiem na jakimś krześle a on oceniał moje plansze. Zanim jednak pojawiły się Łzy anioła rysowałem wiele rzeczy, których na dobrą sprawę wstydzę się teraz. Taka początkowa fascynacja samym rysowaniem i kopanie fabuły w tyłek. W KRAKERSIE opublikowano nowelki PIES I KOT, NON STOP i parę innych rzeczy, których bym dzisiaj nie narysował. W FANTASTYCE były też jakieś pojedyncze rysunki.

PAŁA – Komiksy zawarte w Antologii powstały w większości prawie dekadę temu. Jaki masz teraz do nich stosunek?

ŁOŚ - Zdaję sobie sprawę, że album ten nie jest równy. Jednak sądzę, że kilka komiksów mi się udało. Szczególnym sentymentem darzę WŁADCĘ TRAW i pamiętam jak powstawał. Zainspirował mnie GLADIATOR, a konkretnie scena w której bohater idzie przez zboże, rozgarniając ręką kłosy, Najpierw więc był pojedynczy obrazek dłoni i kłosów. Całą resztę wymyśliłem w pięć minut.

Jeśli chodzi o Guliwera to wyjątkowo narysowałem go na konkurs. Jednak z tego co pamiętam nigdy tam nie dotarł. Skończyłem go za późno i jakoś tak, przestał mi się podobać. Dopiero gdy szukałem materiałów dla Roberta Zaręby, wpadł mi ponownie w ręce i odkryłem, że wcale nie jest taki zły. Pomyślałem sobie, że jest on trochę w klimacie Stephena Kinga, ot takie pomieszanie okrutnej codzienności z niezwykłością. Tak więc Guliwer odżył w antologii, choć wcześniej nie sądziłem, że opuści moją szufladę.

Wspomniane wcześniej ŁZY ANIOŁA były dla mnie przełomem gdyż zrozumiałem, że w komiksie liczy się opowiedzenie historii. Zrozumiałem, że ci którzy tworzą obrazkowe historyjki, to tacy współcześni malarze jaskiniowi, których zadaniem jest przyciągnięcie do swych rysunków jak najwięcej współplemieńców. Od tej pory starałem się opowiadać. Czy mi się to udaje, to już inna sprawa. Marzy mi się porządna powieść graficzna, po lekturze której, czytelnik czułby się jak po przeczytaniu dobrej książki.

PAŁA – Czy rysujesz jeszcze komiksy, lub masz zamiar na dobre powrócić do ich tworzenia?

ŁOŚ - Moje czasowe odejście od komiksu nie oznacza, że w ogóle przestałem tworzyć. W tym czasie narysowałem mnóstwo pojedynczych obrazków. Cały czas korzystałem z tuszu, bawiłem się ołówkiem i pastelami. Rysuję cały czas.

Co do komiksów, zawsze lubiłem krótkie formy. Ponadto trudno mi się było skupić na dłuższej historii przy świadomości, że najpewniej trafi ona do szuflady. Jednak ostatnio coś się zmieniło. Narysowałem zwariowaną , siedmiostronicową opowiastkę marsjańską, a obecnie jestem w połowie 22-stronnicowej opowieści o małej Emilce Crow, zagubionej w świecie Wielkich Przedwiecznych. Potem wchodzę w świat Złomiaka, bezdomnego, który musi stawić czoło temu, co wypełzło ze starego, poniemieckiego bunkra. Wreszcie detektyw, rozwiązujący w przededniu Paruzji swoją ostatnią sprawę. Mam te trzy, gotowe scenariusze, czekające na swoją kolej. W głowie roją się też inne pomysły, ale na razie są jak dymki z papierosa.

PAŁA - Do tej pory pracowałeś głównie jako samotny strzelec. Sam pisałeś scenariusze i rysowałeś. Czy w nowych komiksach też łączysz obie funkcje?

ŁOŚ - Zdecydowanie tak! Myślę, że nie potrafię inaczej, w każdym razie nigdy nie próbowałem. Bardzo dawno temu ktoś zaproponował mi rysowanie do scenariusza o Sherlocku Holmesie, jednak nic z tego nie wyszło.

Opowiadam swoje własne historie. Opracowuję dokładne scenariusze (choć bardziej przypominają scenopisy), układam dialogi. Przedtem długo zmagam się z pomysłem, myślę obrazami, zmieniam treść, cyzeluję dialogi, zmieniam i jeszcze raz zmieniam. Od pewnego czasu staram się też być bardzo dokładny w korzystaniu z odpowiednich źródeł. Jeśli na przykład w Nowej Anglii są dwuspadowe dachy, chcę wiedzieć jak one wyglądają. To co obecnie rysuję, bardzo ubieram w narrację, opowiadam nie tylko rysunkiem i na razie jest mi z tym dobrze.

Próbuję też "bawić się" klimatem opowieści i jestem przekonany, że to on tak naprawdę tworzy komiks!

PÓŹNE SYNY – rzecz o antologiach ze Strefy Komiksu (część II)

Zgodnie z zapowiedzią, kolejny odcinek Późnych Synów poświęcam pozycji wydanej stosunkowo niedawno, bo w październiku ubiegłego roku.


Macieja Łosia kojarzę z jego komiksowej aktywności pod koniec XX wieku. Komiksy publikował zwłaszcza w wydawanym przez Michasia Antosiewicza KRAKERSIE jak też w AQQ. Nowelki prezentowane były również na wystawie MFKowej. Oprócz tego, ilustracje Łosia pojawiały się sporadycznie w FANTASTYCE.

Gdy dowiedziałem się, że w ramach Strefy Komiksu szykuje się antologia autorska tego artysty nastawiłem się pozytywnie. Nie odświeżałem sobie co prawda starszych komiksów, ale spodziewałem się twardej s-f z elementami horroru. Ponadto ciekawiło mnie jakie Maciej Łoś uczynił postępy w dziedzinie grafiki na przestrzeni ubiegłej dekady.

Warto na chwilę zatrzymać się przy okładce.

Ilustracja przedstawia na pierwszym planie mężczyznę, za nim stoją dwie grupy zombich a na tle kamienic wyłania się górująca figura potwora. Centralnym punktem kompozycji jest przyciągające uwagę czerwone „oko”. Plany wydzielone są zarówno za pomocą zróżnicowania kreski jak też koloru. Szraferunek w postaci sianka i gwaszowe (?) kolory przywodzą na myśl wczesne prace Bilala. Na obrazku znajduje się sygnatura wskazująca na czas powstania – 2005 rok. Tak więc, punkt wyjścia jest w miarę optymistyczny, gdyż okładka prezentuje się nieźle.

Tymczasem, na tylnej stronie okładki zamieszczono kolejną ilustrację, tym razem sygnowaną datą 2008. Od razu moje oczekiwania zostały zweryfikowane. Obrazek, który powstał później niż awers okładki oprócz ciekawie zasugerowanego światła jest technicznie gorszy. Kompozycję jakby wycięto z większej całości. Kreska nie uległa ewolucji i nie jest doskonała a kolor został położony niechlujnie. Ambiwalencję odbioru potęguje wrażenie niepokoju, który odczuwam patrząc na tą grafikę. Przedstawiony pejzaż skąpany w zaropiałym świetle jest bardziej sugestywny niż stado wybebeszonych zombiaków z frontu okładki.

To co znajdujemy w środku komiksu to właśnie wypadkowa wrażeń płynących z oglądania okładki. Niestety, jest to również konfrontacja oczekiwań z efektami w swojej istocie bardzo smętnymi.

Tradycyjnie pochylę się (czy tez bardziej adekwatnie do formy i treści dzieł Łosia - poznęcam się) nad każdym szorciakiem wchodzącym w skład albumu. Przy tytułach nowelek, gdy było możliwe ustalenie daty podaję czas powstania komiksu. Każdą z nowelek również lapidarnie otagowałem, jeśli komuś nie chce się czytać dalej to na samym końcu notki zamieszczam wszystkie tagi.

- STATEK KTÓRY NIE ISTNIAŁ (1999) – Autor we wcieleniu, z którym kojarzył mi się z łam Krakersa. Historyjka S-F inspirowana czwartą odsłoną filmu ALIEN. Na trzech planszach refleksja na temat masowego ludobójstwa, eksperymentów genetycznych i tajnych operacji przeprowadzanych przez rząd.

- CZAS SALAMANDRY (1998) – Pierwsza z historyjek prezentujących oblicze Lovecraftowskie autora. Sześć stron wypełnionych rzeźniczą akcją. Napakowany uzbrojony osiłek ratuje małą dziewczynkę z rąk zdeformowanego psychopaty. Including nadziewanie na haki, obcinanie kończyn, senne koszmary, pentagramy, happy end.

- TOMCIO PALUCH spotyka GULIWERA (2005) – Komiks ten powstał przy okazji konkursu o tematyce guliwerowskiej organizowanego przez Fantastykę i British Council. Swoją drogą, również (bezskutecznie) startowaliśmy w tym konkursie razem z Danielem Gizickim dwuplanszówką „Ostatnia wyspa”. Zwycięzcą okazał się Empro... Wracając do komiksu Macieja Łosia, na czterech planszach dzielne elfy ratują molestowanego chłopca z rąk ojca – zdegenerowanego pijaka. Scena rozczłonkowania za pomocą magicznego sznurka niszczy krajobrazy (podobnie jak w Cube czy pierwszym i trzecim Resident Evil).

- TOD ROBOT (2008) – Remake stripu z Todem Robotem. Tod doczekał się własnej antologii w ramach Strefy Komiksu, więc jeszcze wrócę do tego tematu. Jednoplanszówka a na niej robot z erekcją i mechaniczna Gigerowska cipka.

- KICI GADKA (1998) – Czy wiedzieliście, że gdy śpicie to wasz kot broni was przed potworami z innego wymiaru, które chcą zawładnąć ziemią? P.K.Dick by wiedział. Dodatkowym smaczkiem tego trzystronicowego komiksu jest postać właściciela kota, podstarzałego grubego nerda z wąsami, który nago w samym fartuszku przyrządza jajecznicę a nad łóżkiem powiesił plakaty Piątego elementu i Żołnierzy kosmosu. Srogo!

- WIGILIA ARMAGEDONU (1998) – Zacytuję fragment monologu głównego bohatera: „Mroczne miasto! Wszyscy pochowani w swoich norach jak szczury! Czekają na coś… Doczekają się!”. Na trzech planszach podtatusiały anioł, szataniści rozpuszczani żywcem i sam szatan we własnej szatańskiej mrocznej osobie. 666! \m/

- HILDEBRAND (2002) – Siedem plansz i po raz pierwszy mocne uderzenie. Niepokojące zapiski szaleńca w przeddzień końca świata. Fajnie pokazana atmosfera beznadziei, osaczenia i (jak zwykle) degeneracji. Rysunkowo to bodajże najlepiej zrealizowany komiks Łosia jaki było mi dane przeczytać. Jeśli ktoś jest fanem powieści graficznej ZŁO, to HILDEBRANDEM będzie zachwycony. Ze smaczków mamy spalenie żywcem, koszmarne wizje senne oraz wypruwanie flaków w formie pornograficznej v.s. zawoalowane sceny seksu. Osobiście wolałbym gdyby było odwrotnie. Czyli goła baba na obrazku, a flaki poza kadrem.

- OSTATNI ŁAPS (?) – Splatterpunkowa anegdotka opowiedziana na trzech planszach. W porównaniu z innymi komiksami w antologii, wyjątkowo łagodna. Dzielny policjant ratuje dziecko przed kanibalami. Postapokaliptyczne tło jako sztafaż.

- DZIEŃ DOBRY MR.GIGER (1999) – Dla odmiany komiks w kolorze. Dwuplanszówka, której tematem są inspiracje artysty przy tworzeniu projektów do filmu Alien.

- MROCZNE WODY (1999) – Komiks zainspirowany powodzią z 1997 roku. Odcięta od świata grupa przypadkowych osób (biskup, policjant, poseł, ciężarna kobieta i jej mąż Władek) musi poradzić sobie w walce z potworem rodem z Czarnobyla. Sześcioplanszowe dzieło w pełnym kolorze zapamiętałem z wystawy na którymś MFK. Wtedy komiks zrobił na mnie ogromne wrażenie, zwłaszcza z powodu scen odgryzania kończyn. Dziś nie pozostaje mi nic innego jak zacytować fragment monologu jednego z bohaterów: „.(…) przestałem być księdzem. Papież nie był zadowolony, lecz pozwolił mi odejść. Jan Paweł II ma wielkie serce. Zrozumiał!”. Dodatkowo fabuła dowcipnie wpisuje się w zasadę znaną z amerykańskich horrorów, że pierwszy ginie Murzyn. Tutaj co prawda nie ma takowego, więc autor jako pierwszego uśmierca czarnego

czyli księdza

(to nie był spojler).
- WŁADCA TRAW (2001) – Kolejny z komiksów profetycznych. Nadciąga mrok, koszmary stają się rzeczywistością, potwory wychodzą spod łóżek a matki katują swoje dzieci. Zwykli ludzie w oczekiwaniu na nieuniknione odurzają się barbituranami. A to wszystko na zaledwie czterech stronach.

- INNSMOUTH (2001) – Nazwa mówi za siebie. Lovecrafta czytałem dawno więc nie umiem jednoznacznie stwierdzić, czy 11stronicowy komiks jest luźną adaptacją czy tylko trybutem. W każdym razie, ręki sobie nie dam za to uciąć. Typowy horror osadzony w mitologii Ctuhlu. Mroczni kultyści, zbiorowy gwałt na ofierze składanej na ołtarzu mrocznego bóstwa i bohater, który w finale na własne oczy ujrzy szaloną geometrię. Jako główny minus wymienię rozwlekłą narrację z offu.

- ONI (2001) – Inwazja porywaczy ciał i ostatni sprawiedliwy. Czyste szaleństwo. Dekapitacja siekierką wliczona w cenę czterech plansz przesiąkniętych zapachem strachu i obłędu.

- ŁZY ANIOŁA (1999) – Autor wraca do pomysłu wcześniej zrealizowanego w „Wigilii Armagedonu”. Historyjka niepokojąco aktualna w kontekście ostatniej sprawy studenta, który poszatkował prostytutkę. Tu na dodatek otrzymujemy historyjkę o odwiecznej grze aniołów z diabłami. W czasie gdy powstawała ta nowelka, Marek Turek podejmował podobny temat w publikowanym fragmentami Fastnachtspiel, ale zrobił to z dużo większym dystansem. Maciej Łoś postawił na dosłowność i wywalenie przysłowiowej kawy na ławę.

- KSIĄDZ (2000) – Cztery plansze, 21 kadrów.

A na nich:

Walczący ze złem!
Ksiądz!

Egzorcysta!

Cyborg!

Na osobistych usługach

Czarnoskórego Papieża.

- P.U.P. (2001) – Mocne zamknięcie albumu. Na sześciu stronach autor odjechał w rejony penetrowane już wcześniej ale tym razem z lepszym efektem. Fantasmagoria, majaki przedśmiertne i walka o ocalenie duszy. Dodatkowo patologia, szara beznadzieja i zbiorowy gwałt ze szczególnym okrucieństwem. Po zapoznaniu się z tym dziełkiem poczułem się w pewnym stopniu nieswojo. Nie wątpię jednak, że wielu czytelników może po lekturze tego kawałka odnieść wrażenie biernego sodomizowania mózgu przez oczodoły.

- Oprócz komiksów w albumie znajdują się 4 grafiki sprzed dekady. Tematyka dance macabre lecz stylistyka bardziej umowna niż brutalne w swojej dosłowności komiksy.

Patrząc na wyszczególnione powyżej daty powstania komiksów zamieszczonych w autorskiej antologii Macieja Łosia wyraźnie widać, że okres aktywności komiksowej tego autora przypada na lata 1998-2002. Komiksy z 2005 i 2008 są wyjątkami i nie niosą ze sobą zmiany jakości prezentowanych prac. W pierwszych komiksach rysownik startował z poziomu zaczynającego mniej więcej w tym samym czasie Nikodema Cabały. Obaj autorzy mieli zacięcie do rysunku „realistycznego”. Obaj również przejawiali fascynację splatterpunkiem, horrorem i komiksami pełnymi akcji. Z tym, że Nikodem był zapatrzony w Silvestriego i spółkę a Maciej w kogoś z rejonów komiksowej Europy. Cabała przez dekadę od swojego debiutu narysował szereg albumów, przez co zostawił swojego komiksowego rówieśnika daleko w tyle. Jak by nie patrzeć na komiksy Macieja Łosia, są one świadectwem zmarnowanego potencjału. Miałyby szansę się bronić gdyby album został wydany w czasie gdy komiksy powstawały lub wręcz gdyby były NARYSOWANE i wydane 10 lub nawet dwadzieścia lat wcześniej (sic!). Przypomnę, że rynek komiksowy na przełomie wieków wyglądał zupełnie inaczej i każdy polski album komiksowy był sam w sobie nowością lub też miał szansę dotarcia do świadomości większej ilości czytelników. Teraz album ten jest jedynie ciekawostką, zapisem błędów początkującego autora i niestety chyba tylko zamknięciem drogi twórczej Macieja Łosia jako rysownika komiksów. W najgorszym przypadku forma i treść tych komiksów jest przestarzała o 30 lat. Gdyby artysta miał zamiar ponownie wziąć się za bary z materią komiksu, musiałby zaczynać niemal od zera.

Z drugiej strony, fani rysowanego „realistycznie” komiksowego oldskulu (tacy, którym nie przeszkadzają onomatopeje z comics sans) i makabry spod znaku TROMY mogą z satysfakcją postawić album obok POMIDOROWEJ i ZŁA.

Czy znajdą się tacy?




Obiecane TAGI:

Ludobójstwo, eksperymenty genetyczne, tajne operacje rządowe, pentagram, szatan, 666, odcinanie kończyn, nadziewanie na hak, senne koszmary, patologia w rodzinie, pedofilia, erekcja, Giger, Aliens, potwory pod łóżkiem, koty, anioł, rozpuszczanie żywcem, spalenie żywcem, Armagedon, apokalipsa, mrok, zło, przemoc domowa, wykorzystywanie seksualne, gwałt zbiorowy, wypruwanie flaków, okaleczenie, postapokalipsa, goła baba, powódź stulecia, JPII, Ctuhlu, H.P.Lovecraft, Dagon, dekapitacja, szaleństwo, egzorcysta, cyborg, czarnoskóry papież, Maciej Łoś.




C.D.N.

A już za chwilę dalszy ciąg programu!
Czyli Łoś z Pałą!

Thursday, March 5, 2009

Blogaskowe urodziny!

.

Równo dwa lata temu wystartowałem z blogaskiem. Co fajniejsze, po raz kolejny udało mi się nie przespać rocznicy i mogę zamieścić z tej okazji adekwatny wpis.
Nie przedłużając, bez zbędnego marudzenia zapraszam do lektury pierwszego historycznie epizodu Najwydestyluchniejszego. Komiks miał swoją premierę w trzecim numerze Jeju w ciul czasu temu. Swoją drogą nie spodziewaliśmy się wtedy z Bartkiem Sztyborem, że z jednego szorciaka rozwinie nam się Destyl w projekt wręcz niewyobrażalnych rozmiarów... na chwilę obecną prawie niemożliwych do ogarnięcia. Przynajmniej dla czytelników.
Spokojnie. Pracujemy nad tym.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...