Friday, June 28, 2013

Dom Żałoby - zajawka

Timof zapodał prewju ostatniego odcinka Domu Żałoby. Tak się składa, że jest to siedem moich plansz będących wstępem do tego albumu (96 stron to już raczej nie zeszyt).
Komiks opuścił drukarnię. Premiera już jutro na BFK, gdzie komiks będzie można sobie kupić na stoisku wydawcy.
  
 DOM ŻAŁOBY 8
scenariusz: 
Dominik Szcześniak
ilustracje:
Maciej Pałka
Daniel Grzeszkiewicz
Grzegorz Pawlak
Katarzyna Babis
Artur Chochowski
Wojciech Stefaniec
Tomasz Kleszcz

Komiks już czytałem (w wersji elektronicznej) i ze swojej strony mogę powiedzieć, że wygląda to wszystko bardzo ładnie. Spotkaliśmy się w solidnym składzie. Zilustrowaliśmy kawał historii (łącznie blisko 300 stron). Warto zdjąć zakurzone poprzednie zeszyty i przeczytać całość, zobaczyć w jaki sposób kończą się wszystkie wątki. Można pokusić się nawet o wydanie werdyktu czy nam się udało.

P.S. W kontekście awantury o okładkowe wpadki Wydawnictwa Komiksowego (w której brałem czynny udział) uważam, że corelowa tandetna ósemka na okładce jest dość smutną ironią losu. To mogła być taka ładna okładka... Parafrazując klasyka "straciliście okazję by tego nie spierdolić". Czy też raczej "straciliśmy" - bo chodzi o wszystkie osoby, których nazwiska na okładce firmują tę wpadkę. Słabo.

Thursday, June 20, 2013

WWK (03) - inkowanie

Przeskoczyłem etap rysowania jako takiego i dziś pochylę się nad poboczem jakim jest inkowanie (w tłumaczeniu filmu "w pogoni za Amy" obraźliwie nazwane kalkowaniem).  Temat jest o tyle istotny, gdyż często bywa elementem obróbki ilustracji a jeszcze częściej jest nierozerwalnie związany z pracą w zespole.
Nad tuszowaniem swoich szkiców nie będę się skupiał - osobiście ciężko mi oddzielić to działanie od rysowania. To temat na osobną notkę. Teraz ciekawi mnie wykańczanie prac innych rysowników.

Inkowanie jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Niestety, wbrew pierwszemu wrażeniu jest to żmudna i czasochłonna praca. Pomimo, że pracuje się na gotowym szkicu ułatwienie często jest pozorne a czas włożony w wykończenie planszy bywa dłuższy niż zrobienie takiej planszy po swojemu od zera.
Jakie zatem są plusy?
- stopniowe zwiększanie tempa pracy - rysownicy muszą się zsynchronizować. Inkowanie jest rysunkowym aktorstwem, gdzie trzeba wczuć się w rolę drugiego rysownika i interpretować jego wkład.
- rozwój osobisty - pracując nad cudzymi planszami pierwszym co rzuca się w oczy jest inne podejście do rysowania. Każdy ma swoje nawyki, skróty rysowania detali, manierę prowadzenia narzędzia. To wszystko nagle wychodzi i czasami jest niezwykle inspirujące. Inkowanie potrafi być emocjonującą przygodą.
- zabawa - można pobawić się w psucie czyiś rysunków.

Jako przykładem posłużę się swoją pracą z Tomkiem Kleszczem i Arturem Chochowskim z którymi ostatnio intensywnie współdziałałem ilustrując 8 odcinek Domu Żałoby.
Z Tomkiem miałem już przyjemność pracować przy okazji komiksu o EZIM do GW Katowice. Jest to rysownik o charakterystycznej kresce z mangowymi naleciałościami. Jego siłą są dynamiczne sceny (walka, pościgi, ruch). Naturalnym więc było, że poprosiłem go o rozrysowanie komiksu o piłkarzach. Tomek przygotował storyboard, który był dla mnie wskazówką:

Zresztą, podobnie było z pierwszym zeszytem Degrengolandu gdzie Paweł Wojciechowicz potraktował pierwsze wersje plansz jako propozycję kadrowania.
Wracając jednak do "kalkowania" Kleszcza:
Mimo wielkiego powera w łapie, uważam że Tomek musi poeksperymentować z narzędziami. Jego rysunki są bardzo szczegółowe ale często robią się zbyt techniczne i sztywne. Tomek używa cienkopisów i nazbyt często potrafi zagalopować się w precyzyjnej dłubaninie a stąd jeden krok do przegadania. Odnoszę też wrażenie, że Tomek ogląda swoje plansze tylko z bliska. Przy inkowaniu postanowiłem jego kreskę przybrudzić, uczynić ją bardziej organiczną. W pewnej chwili złapałem się na tym, że 16 plansz to za mało aby uzyskać idealny efekt a wyklarowało mi się, że perfekcyjnie by było gdyby Kleszcz znalazł swojego Jansona. Studiując szkice odkryłem, że one aż się proszą o potraktowanie ich szraferunkiem w stylu "Janson inkuje JR.JR". Na pewno nie jest to nasza ostatnia współpraca więc liczę na uzyskanie w przyszłości synchronu idealnego.
Tymczasem wyszło nam mniej więcej coś takiego:
Powyżej widać, że było przy tym trochę zabawy, czasami nie obyło się bez minimalnej korekty ale koniec końców - nie zdominowałem Tomka. To są ciągle jego plansze i jego kreska (zarazem moje) ale w jakiś tam sposób podrasowane.

Gdy po 16 planszach z Kleszczem zabrałem się za inkowanie Artura Chochowskiego przeżyłem szok. Wielką trudnością było dla mnie przestawienie się na tryb kolejnego rysownika. Okazało się, że mimo tego samego medium każdy ma swoją metodę/kreskę/manierę. Ledwo co zacząłem łapać triki (i tiki) Kleszcza, a tu Artur zaserwował mi coś kompletnie innego. Tym razem z jednej strony musiałem poradzić sobie z precyzyjną charakterystyczną kreską na pierwszym planie i totalną dowolnością w tle.
Efekt jest taki:
Z Arturem bardzo powoli dłubiemy pełnometrażowy projekt. Osiem plansz Domu Żałoby potraktowaliśmy jako wprawkę w uzyskaniu efektywnej metody pracy. Efekty są zadowalające, co pozwala z optymizmem spojrzeć na plany wspólnego albumu.

Z kwestii technicznych: tusz cyfrowy tabletem. Ograniczyłem się do dwóch pędzli, rastrów i jakiś przybrudzaczy.

Thursday, June 13, 2013

minuta ciszy

Właśnie postawiłem ostatnią kreskę w finałowym odcinku Domu Żałoby. Inkując Chochowskiego.
Ponad sześć lat temu pierwszą notką na tym blogu był raport z pracy nad czwartym zeszytem serii. Akurat ukazał się pierwszy numer i zupełnie serio myśleliśmy wtedy (z Dominikiem), że kroczymy w awangardzie powrotu zeszytówek. W sumie nie myliliśmy się aż tak bardzo (zależy jak na to patrzeć).

Dziś postawiłem kropkę w tym temacie.
Wszedłem po raz kolejny do tej samej rzeki, chociaż nie raz zapewniałem że to niemożliwe.
Pocisnąłem 31 plansz w kooperacji z Tomkiem Kleszczem i Arturem Chochowskim.
Dorzuciliśmy swoją cegłę do 100-planszowej konkluzji tej opowieści.
Udało się.

Dziwne uczucie.


Flashback:

Kamil Śmiałkowski w recenzji, która przepadła* w odmętach internetów napisał coś w stylu:
"Dom Żałoby, czyli jak małe Jasie wyobrażają sobie zrobienie komiksu w klimacie Vertigo".
W pewnym sensie trafił w sedno - dokładnie tak się wtedy czuliśmy. Gdy dołączyłem do projektu pod koniec 2004 było gotowych 10 plansz. Mieliśmy wielkie nadzieje i przez (jedną, bardzo ale to bardzo) krótką chwilę czuliśmy się niczym team: Gaiman-Kieth-Dringenberg. 

Po drodze był film, plejada rysowników i siedem zeszytów.
Finałowy odcinek lada dzień idzie do druku.
Pora kończyć.


*reckę Kamila znalazłem, gdyż Internety pamiętają.
Jako ciekawostka, pojawia się w niej WO:
"Jeszcze komiks Dom Żałoby 4. Dają, to czytam. Ten, nawet z lekką niezdrową ciekawością, bo przecież była o niego jakaś afera na komiksowych forach dyskusyjnych. Że rysownik miał inne zdanie niż scenarzysta, a wydawca, co wszystko wie najlepiej Timof (nie mylić z Wojtkiem co wszystko wie Orlińskim) też się wtrącał, jak zwykle przez osoby trzecie. I zamieszanie było spore i skomplikowane. I oczywiście efekt końcowy to tzw. “mały deszcz”. Jedyny plus tej serii, jaki widzę to to, że jest. Że udało się i wychodzi wreszcie w Polsce zeszytowa seria, która ma jakąś tam - biedną i niezrozumiałą i infantylną - ale jednak ciągłą fabułę i można ją sobie śledzić i oczekiwać co kilka miesięcy na kolejny odcinek. Tyle plusów. Bo tym razem nawet rysunki Pałki mnie nie urzekły. Bo scenariusz Szcześniaka, podobnie jak w poprzednich częściach jest słaby, słabusieńki. Może są w nim jakieś sensowne (choć wątpię) założenia ogólne, ale bieżące wykonanie, a zwłaszcza teksty to jedna wielka porażka. Świetnie to widać choćby w dwustronicowym prologu, który miał pokazać (jak mniemam) jak Szcześniak panuje nad słowem, a li tylko pokazał jak nad nim nie panuje. I pokazał to przy pomocy jednego słowa. Mam jeszcze chwilę więc wytłumaczę. Początek - rysunek muchy latającej po pokoju w którym ktoś siedzi na fotelu, a obok stoi telefon. Tekst: “Mucha leci. Telefon stoi. Postać siedzi. Czas płynie.” - fajnie, jest pomysł, jest rytm, jest sympatyczne i sprawne otwarcie. W kolejnych tekstach mocno wielowersowo rozwiniętę opisy muchy i postaci, oraz lekko rozwinięty opis telefonu. Z kontekstu opisów już widać, że za chwilę pan zje muchę. Proszę bardzo. OK. Druga plansza. Na czterech kadrach pan łapie zębami przelatującą obok niego muchę. Tekst pierwszy “Ułamek sekindy i wszystko się zmienia”. Ok. Tekst drugi: “Mucha już nie leci. Postać nie siedzi spokojnie. Oboje (…)” Dalszy ciąg nieważny. Szarpnięcie w tym miejscu jest na tyle silne, że już widać, że nie mamy do czynienia z kimś, kto panuje nad własnymi słowami. Jedno nieudane słowo “spokojnie” zaburza cały rytm, symetrię i urodę tej sekwencji. Żeby je utrzymać wystarczyło by podnieść postać z fotela. Gdyby złapał muchę stojąc mielibyśmy “Mucha już nie leci. Postać już nie siedzi” - zachowanie rytmu, symetrii i urody. Bez, mam wrażenie, uszczerbku fabularnego. Bo to, że “Mucha już nie leci” nie jest w żadern sposób symetryczne z tym że “Postać nie siedzi spokojnie”. Opozycja “już” i “spokonie” nie działa. Na żadnym poziomie. Rytmu słowa, gramatyki zdania, emocji sytuacji. Pupa. Ot, brak wyczucia i porządnego redaktora, który mógł przecież to bez większego wysiłku skorygować. Tyle. Koniec zajęć. Class Dismissed."
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...