Tuesday, November 23, 2010

MY WSZYSCY Z NIEGO!


Śledziu skasował bloga.
W przypływie frustracji, wiedziony nagłym impulsem, amputował sobie narzędzie czyniące z niego komiksowego celebrytę. Schował się na twitterze i za murem 500 znajomych na facebooku (nie licząc tych pijących Pepsikole).

Michał Śledziński to Bob Dylan polskiego komiksu. Nie ma w tym porównaniu dużo przesady. Porównując twórczość i znaczenie obu artystów można wyprowadzić wiele analogii: Główną – związek z „undergroundem”. Śledziu zaczął dwutorowo. Budował swoją popularność zarazem przez stripy w wysokonakładowej prasie komputerowej jak też wydając legendarny zin „Azbest”. Swoją drogą, pisemko to pod względem wydania prezentowało się profesjonalnie i miało mało wspólnego ze standardowo rozumianą xeroprasą. Podobnie sam Śledziu, nigdy nie był orędownikiem DIY Or DIE co nie stanęło na przeszkodzie aby rzesze fanów magazynu „Produkt” (całkowicie już profesjonalnego następcy „Azbestu”) były święcie przekonane, że obcują z ZINEM (sic!).
Kolejne analogie „wskakują” automatycznie: Produkt to odpowiednik Dylanowskiego „Blonde On Blonde”. Reaktywacja Żbika, to kontrowersyjne „Nashville Skyline”. Kolejne jest „Na szybko spisane” – „Blood on the tracks” oczywiście. Zaś „Wartości rodzinne” to trylogia Jezuskowa rozpoczęta albumem „Slow Train Coming”.

Na początku XXI wieku Śledziu trzymał rząd dusz. Dosłownie – za jaja. Później, wielkopańskim gestem oddał cały swój fanbase Minkiewiczom, których wcześniej wykarmił swoją krwawicą. Nic to, wkrótce przyszła pora na bodaj największy hype w historii polskiego komiksowa – zapowiedź nowych przygód Żbika. Po jednym zeszycie cała zabawa się zesrała (głównie przez słynne „pierdolę – nie robię”) a Śledziu miast oddać się komercji, odniósł artystyczny sukces pierwszym tomem „NSS”. W kategorii „mieć albo być” ruch ten można interpretować w zależności od punktu widzenia równoważnego ze stanem posiadania. W efekcie pod koniec obecnej dekady prowadzenie w walce o wspomniany rząd dusz przejął Dem i jego „Duże Ilości Naraz Psów” (prawie 8tysięcy fanów na FB – nie wspominając nic o Pepsikoli!). Zaplecze fanowskie Śledzia jest zaś ułamkiem pamiętnej produktywnej histerii, która wybuchła po publikacji „Matki Boskiej Ekstra Mocnej”. Z tym, że pamiętajmy – Śledź się nie ściga – on po prostu robi swoje.

Jak słusznie zauważył zacytowany na KZ w artykule o „Nowej Fali” godai –wszystkie obecne komiksowe „Nowe Fale” to „Postprodukcja”. Polski komiks można podzielić na „przed Produktem” i „po Produkcie”. Powiem więcej: przed „Osiedlem Swoboda” i „po”. A jeszcze dokładniej: przed i po „Matką Boską Ekstra Mocną”. Już tylko samym tym komiksem Śledziu wszedł (czy tez „wskoczył przez płot”) do komiksowej klasyki. Przy okazji, jako rysownik zatruł umysły całego pokolenia komiksiarzy, którzy od tej pory tworzyli na zasadzie inspiracji (albo wręcz kopii) lub kontry.

Na początku roku, nakładem KG ukazało się zbiorcze wydanie znanych wcześniej z Produktu odcinków kultowego Osiedla. Wspaniale wydana książka, wyczekiwana przez fanów, okazała się strzałem w dziesiątkę i sprzedała się na pniu. Spodziewany jest dodruk.
Moje odczucia podczas lektury to: nostalgia i podziw. Po lekturze zaś głównie uczucie żalu, że tych 300 stron to zdecydowanie za mało. Jest jeszcze co prawda zeszytowe Osiedle, które powstało jako nieudana(?) próba zdyskontowania sukcesu Produktu. Jednak w czasie gdy Śledziu mógł kuć żelazo póki gorące, postanowił robić inne komiksowe fikołki. Można tu porównać jego pracę z drugim równie wpływowym rysownikiem: Tomkiem Leśniakiem. Odnosi się wrażenie, że Śledziu rozmieniał się na drobne i miotał w twórczym ADHD. Hipotetycznie, gdyby wzorem Leśniaka (który rysuje przygody Jeża Jerzego od czasów liceum) skupił się na jednej serii to już dawno wyprowadziłby komiks z getta. Ot, gdybanie, ale nie ulega wątpliwości że Śledziu w odróżnieniu od wspomnianego Tomka Leśniaka, przy podobnym poziomie „zarażania swoim stylem” miał z czytelnikami wzorcowy wręcz kontakt.
Miał – ale skasował bloga.
W tekście użyłem swoich obrazków:
1. Śledziu jako zombie-celebryta.
2. Gościnna ilustracja w integralu OS.

Wednesday, November 17, 2010

Konstrukt - recenzja

Po moim emocjonalnym występie w przeddzień premiery Konstruktu, myślę że warto wrócić do tematu. Zrobiłem sobie trzy podejścia do pierwszego zeszytu i na spokojnie mogę pokusić się o w miarę rzeczową recenzję.

Z racji, że akcja promocyjna komiksu bardzo mnie nakręciła, muszę przyznać że październik dłużył mi się niemiłosiernie. Przykładowe plansze i wywody autora podczas akcji kibicowania Konstruktowi na Ziniolu zaostrzyły mój apetyt. Gdy zaczęły się obsuwy terminu, oczekiwanie stawało się wręcz nieznośne. Ostatnio czułem się tak ponad PIĘTNAŚCIE lat temu gdy czekałem na pierwszy numer X-menów rysowany przez Jima Lee (dokładnie numer 4/1994!).
A tu nagle, mając 30 lat na karku czuję się jakbym odbył podróż w czasie! I to za sprawą debiutanckiego komiksu nikomu wcześniej nieznanego Jakuba Kiyuca.

Pierwsze wrażenie, gdy miałem już zeszyt w ręku, odpowiadało wyobrażeniom. "Czarna Materia prezentuje: KONSTRUKT" formą wydania przypomina komiks wydany w okresie dominacji TM-SEMIC. Co więcej, wydany dawno temu, gdyż druk jest specjalnie przybrudzony. Na dzień dobry zaczynamy więc lekturę komiksu udającego artefakt znaleziony na strychu, wydany w czasie gdy jako dzieciaki zachwycaliśmy się przygodami wspomnianych x-menów i z wypiekami czytaliśmy na stronach klubowych streszczenia nieosiągalnych komiksów Vertigo. Niewątpliwie autor/wydawca Konstruktu też był jednym z takich dzieciaków i genialnie zagrał na NOSTALGII (swojej i pokolenia Semica).

Pierwsza lektura była dla mnie traumą.
Towarzyszyły mi odczucia skrajnie ambiwalentne. Od zachwytu zajebistością aż po zażenowanie chujowością komiksu. Raz myślałem "GENIALNE", a zaraz potem "co za grafomania"!
Odłożyłem komiks z mętlikiem w głowie - nomen omen VERTIGO! Ale nie był to haj, a raczej bad trip. W każdym razie, po tak silnym pierdolnięciu w mózg, nie rzuciłem zeszytem w kąt lecz odłożyłem z CHĘCIĄ na ponowną lekturę. Nie dlatego, że chciałem Konstruktowi "dać drugą szansę" lecz dlatego, że kwaśna faza jednak zrobiła na mnie piorunujące wrażenie.

Kolejne dwie lektury przebiegły spokojnie. Wiedziałem już czego się mogę spodziewać. Teraz mogłem na sucho zanalizować komiks i nazwać jego mocne i (niestety) słabe punkty.

PLUSY:
- Stylizacja na komiksowy relikt i wspomniana zagrywka na nostalgii.
- Mistrzowska narracja. Budowanie napięcia i zawieszanie akcji są na medal. Ogólna kompozycja jest wzorowa. Pod tym względem Konstrukt jest chyba najlepszym komiksem jaki czytałem w tym roku.
- Świetne kolory, również stylizowane na robotę sprzed ery cyfrowej separacji. Jest płasko, czasem z oczojebnym rastrem - fachowa robota.
- Brudna brutalna kreska. Widać moc w łapie. Jednakże z pewnymi zastrzeżeniami, o których niżej:

MINUSY:
- CHAOS! O ile kompozycja (czyli "ramy" komiksu) jest świetna, to już "mięcho" którym owe ramy są wypełnione było miejscami równie świeże jak słynne (jebiące trupem) lubelskie JeszBurgery. Rysunki są w większości nieznośnie nieczytelne. O ile w wielu scenach zastosowany chaos robi wspaniały mindfuck to czasem brakuje oddechu. Nieprzypadkowo komiksy Vertigo w większości są rysowane neutralną kreską. Nawet komiksy mające bardziej artystyczną wartwę graficzną zachowują jednak główną zasadę - KOMUNIKATYWNOŚĆ! Owszem, autor może twierdzić, że "to było w planie" ale dowodem przeczącym takim ewentualnym tłumaczeniom jest sam komiks. Czarno (z kolorem) na białym - widać nieprzemyślane wykonanie. Otóż, w kilku scenach gdzie rysunkowy rozpierdol był ZBĘDNY, artysta nie odpuścił i zabrakło mu dyscypliny. Widac to zwłaszcza w scenach z Erykiem i na ostatnich trzech planszach, które aż proszą się o więcej kontaktu z czytelnikiem.
Rysunki mi się podobają, ale w tym całym szaleństwie w momencie realizacji zabrakło namysłu "co chcę osiągnąć"?
- Komiks jest pełen irytujących błędów ortograficznych i interpunkcyjnych. Takiego powrotu do tradycji TM-semic jednak sobie nie życzę.

Po pierwszym odcinku ciężko mi powiedzieć więcej o fabule. Jak na razie mam wrażenie, że autor (będący fanem LOST) niestety nie odrobił lekcji, którą można wyciągnąć z jego konstrukcji. Seriale, które próbowały powtórzyc sukces LOST a stawiały na pierwszym planie TAJEMINCĘ (Flash Forward, Persons Unknown) już zdechły. Dlaczego? Bo siłą napędową nie może byc tylko sama nawet najbardziej pokręcona mitologia. Podstawą są bohaterowie: tacy jak Sawyer, Kate czy doktorek. Bohaterowie, którym kibicujemy. A jak na razie w Konstrukcie tym co mnie najmniej obchodzi są losy bohaterów właśnie. I tu jest pies pogrzebany.

Inicjatywa wydawnictwa Czarna Materia jest zacna. Zostałem fanem i na pewno będę kupował kolejne zeszyty, tym bardziej że są fajne i tanie jak barszcz.
Komiks jest dobry, a moje oczekiwania wciąż rosną.

Zeszytówki wróciły!
"Czarna Materia Prezentuje: Konstrukt" 1/10. Autorzy: Jakub Kyiuc, Gośka Pomian. Wydawca: Wydawnictwo Czarna Materia 2010 - strona wydawcy, sklepik wydawnictwa.

Monday, November 15, 2010

- K O N S T R U K T -

Pamiętajcie! Są przynajmniej dwa światy, które w żadnym wypadku nie są równoległe, ale przy każdej nadarzającej się okazji przenikają się wzajemnie i wpływają jeden na drugi...

Jest rok 2010. Dokładnie 15 listopada. Godzina 17:25. Stoję na rogu ulicy Lipowej i Krakowskiego Przedmieścia (przed Rossmanem, tam gdzie był stary Empik) w Lublinie. W ręku mam nowy komiks wydany przez TM-SEMIC.
Wróć!

Istnieje rzeczywistość (czy też raczej Rzeczywistość), w której seria komiksowa KONSTRUKT odniosła sukces. Ukazała się w całości (84 zeszyty) i w jakimś stopniu tworzyła popkulturę. W naszych realiach to brzmi jak nierealna historyjka. To JEST nierealna historyjka. Wydawanie zeszytowej serii komiksowej o nakładzie 23 TYSIĘCY nie może się przecież udać. Sam bowiem pomysł na produkcję zeszytówkowego masowego tasiemca jest spóźniony o całą Internetową epokę. Nieważne. To już się stało. Konstrukt ukazał się w całości i czasami niektórzy starsi fani komiksów wspominaja z łezką w oku gazetowy papier, wyblakły druk i minę kioskarki gdy co miesiąc pytaliśmy "czy jest nowy komiks"?

Jest początek września. Dzwoni do mnie Kolega. Mówi do mnie:
- Ty coś wiesz. O co do cholery chodzi z tym Konstruktem? Czy to ściema? W komiksowie wrze! Kurwa, TAZOSY!
Odpowiadam:
- Coś (mało) wiem. Czegoś NIE MOGĘ zdradzić. Wywiad środowiskowy i miejskie plotki wskazują, że coś jest na rzeczy. Proszę, wstrzymajmy się do premiery.

Nie dało się. Wybucha gorączka Tazosowa. Relikty innej rzeczywistości spamują i sieją mózgojebie. Nie, kurwa, nie można siedzieć cicho i trzymać kciuków. Trzeba się przypierdalać, że TAZOSY, że 8 stron zajawki to za mało, że wywody autora podczas kibicowania na Ziniolu to znów za DUŻO. Że po chuj się waży dyskutować na fejsbuku skoro NIE ZNA SIĘ a my go też nie znamy. Nie jest naszym Kolegą, więc z automatu nic sobą nie reprezentuje i nie jest wart nawet promila zaufania/cierpliwości które miało MANZOKU.

15 listopada. Godzina 21:09. Koledzy! Specjalnie dla Was zrobiłem fotkę, jako dowód że Konstrukt się ukazał!
No i co najważniejsze, to dobry komiks jest.
Zresztą, przeczytajcie sobie recenzję na blogu Ziniola.

"Czarna Materia Prezentuje: Konstrukt" 1/10. Autorzy: Jakub Kyiuc, Gośka Pomian. Wydawca: Wydawnictwo Czarna Materia 2010 - strona wydawcy

Thursday, November 11, 2010

Cośtam, ktośtam - napisali

Od premiery Laleczek i Scen z życia murarza minął już ponad miesiąc.
Komiksy spotkały się już z jakimś odzewem czytelników/krytyków. Pora na pierwsze podsumowanie.

SZŻM:
- Hamernia (...jeżeli nic mnie do końca roku bardziej nie powali, to uznam "Sceny..." za najlepszy polski komiks mijającego roku).
- Fak dat szit! (To polski komiks roku).
- Komiksomania ("Sceny z życia murarza" to jeden z najciekawszych polskich komiksów ostatnich lat).

- Kurier Lubelski w wydaniu z 1 listopada zaproponował czytelnikom "Okrutne dzieci Maćka Pałki" (służę też skanem).

Laleczki:
- Kolorowe Zeszyty
- Biceps
(te dwie recenzje i wywiad to wywiązanie się Najkolorowszych z obowiązków patronackich - wielkie dzięki!!!)
- Komiksomania ("Laleczki" Macieja Pałki to chyba najoryginalniejsza polska postapokalipsa*).

Jednym słowem:
Czyli jest nieźle.


*przynajmniej do czasu gdy w końcu do kiosków zawita KONSTRUKT...

Friday, November 5, 2010

MFK 2010 - Obrazki z wystawy

Podczas wesołego trolololo w komciach na blogu ZINIOLA podśmiewaliśmy się z Dominikiem Szcześniakiem że zapaść rynku komiksowego paradoksalnie jest na rękę polskim komiksiarzom. W przypadku braku jakichkolwiek komiksów każdy polski komiks będzie bowiem wydarzeniem (jak niegdyś choćby "Tygrysek" czy "Straine"). Oczywiście takie postawienie sprawy jest niezwykle krótkowzroczne, bo jedyną szansą dla rodzimego komiksu jest to, że kiedyś "będzie można go kupić na Amazonie".
O ciszy wokół polskiego komiksu za granicami pisał niedawno Marek Turek, czym sprowokował solidną burzę mózgów w środowisku (na efekty jeszcze poczekamy).

Szansą na promocję polskich twórców jest na pewno antologia City Stories będąca podsumowaniem warsztatów z komiksowymi artystami z innych krajów. W tym roku odbyła się edycja portugalska, w której z naszej strony udział wzięli: Balbina Bruszewska, Bartek Sztybor i Michał Śledziński. No i tutaj od razu pojawia się wielki WuTeFak! Wystawiono fajny skład, ale jak to się stało, że tylko z jednym rysownikiem? Owszem, ponoć w ostatniej chwili musiał zrezygnować Sławomir Kiełbus ale przecież należało się wcześniej zabezpieczyć na taką niefortunną okoliczność. Na przykład gdy w programie TOP MODEL dziewczynie ze szparką między zębami poszło kolanko, to na jej miejsce momentalnie wskoczyła rezerwistka. Z tych KILKUSET rysowników należało kogoś dokoptować. Choćby zrobić odsiew, to w samej Łodzi jest STADO komiksiarzy którzy nad głową nie mają rodziny, pracy itp. i którzy weszliby w takie warsztaty jak w dym. No szkoda. Nawet w okrojonym składzie nasza reprezentacja sprawiła się lepiej niż w ubiegłym roku kiedy to znowu ekipa była (mówiąc oględnie) dość przypadkowy. Tak więc Sztyborg dopisał do swojej listy przydupasów Filipe Andrade i Rui Lacasa. Rozprawiczył tez Śledzia, który pocisnął standardowo ale co dziwne nie do scenarka kolegi z zagranicy co było raczej regułą w projekcie. Najlepszą robotę zrobiła Balbina Bruszewska z kapitalnym Ricardo Cabralem. Rui Lacas poradził sobie również elegancko w samodzielnej historyjce.
W efekcie wrażenie jest takie, że scenariuszowo zdominowaliśmy antologię. Portugalczycy za to ładniej wypadli jako rysownicy, bo jak wspomniałem jeden Śledziu to jednak za mało.
W ubiegłym roku w analogicznym tekście podsumowującym MFK proponowałem aby udział w antologii był jedną z nagród dla zwycięzców konkursu na krótka formę. Owszem, udział Bartka (i rok wcześniej Jakuba Matysa) można traktować jako takie wyróżnienie ale ten jeden rodzyn to zdecydowanie za mało. Fajnie byłoby zobaczyć na łamach kolejnej publikacji Leszka Wicherka, Sebastiana Skrobola czy choćby Tomka Zycha.

Skoro już zacząłem omówienie MFK od pierwszego z moich ubiegłorocznych postulatów, pociągnę dalszy ciąg sprawdzając co z moich sugestii przeszło:
1. Nagroda w postaci udziału w City Stories - pół na pół, raczej kwestia przypadku;
2. Zwiększenie obiętości prezentowanego komiksu i promowanie projektów albumowych - nie przeszło i nie przejdzie. Zostało 8 plansz i zamknięta całość. Drugi warunek do przeskoczenia.
3. Instytucjonalnie nie zakneblowano Sztybora. Okazało się, że jego ubiegłoroczny podbój podziałał orzeźwiająco na konkurencję. W tym roku Sztybor dominował nadal ale już tylko masą a nie jakością. Na pewno w tym roku zmiótł ze sceny swojego największego rywala. Grzegorz Janusz wypadł dość słabo i wtopił się w peleton.
4. Likwidacja wymogu wcześniejszego niepublikowania komiksu startującego w konkursie - punkt zniknął z regulaminu. Zaowocowało to pierwszym miejscem dla Człowieka-Kolejki, który wcześniej zgarniał laury w konkursie Pana Balcera. Teraz nie trzeba dłubać szorciaka specjalnie na konkurs a można wybrać coś dobrego ze swoich dotychczasowych publikacji. Jest to szansa na dłuższy żywot nowelek.

Ogólnie jakość konkursowych prac była wyższa niż w ubiegłym roku. Bolączką konkursu MFK 2009 było, że wszystkie najlepsze (i nagrodzone) komiksy znalazły się w katalogu. To co było poza katalogiem raczej było słabe. Tym razem sprawa wygląda nieco inaczej. Do katalogu po pierwsze weszły prace NAGRODZONE ale... tu pora na kolejny WuTeFak!
Szanowne JURY tak bardzo różniło się w swoich ocenach, że nagrodziło nie komiksy najlepsze ale te, wobec których doszło do konsensusu w ocenie. Gusta były tak skrajnie odmienne, że obrady można porównać do polityki prowadzonej podczas konklawe. W efekcie gdy już pojawił się biały dym, na placu boju pozostali nie najwspanialsi gladiatorzy lecz raczej cwani maruderzy kryjący się podczas potyczki w krzakach a następnie dorzynający rannych gigantów. Tak więc, Grand Prix zdobyła śliczna wydmuszka, najlepszy komiks (Restauracja) zdobył drugie miejsce a z "masy sztyborowej" nagrodzono nie to co trzeba. Moim zdaniem mimo całej sympatii jakie mam do osób zasiadających w Jury, ten skład (lub sposób głosowania) totalnie się nie sprawdził. Od razu dodam, że jestem przeciwnikiem Sztybora w Jury - już lepiej poczekać na efekt spółdzielni, która się na niego zawiązała.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...