Wednesday, August 22, 2007

Jak to się robi? No jak?

Poprzednio napisałem o tym, że szorciaki są na dłuższą metę jałowe a wyjściem jest rysowanie albumów. Ktoś przytomnie dopisał, że można również rysować zeszytowe miniserie. Podobnie chyba pomyślał sobie KRL rysując Yoela. Machnął 4 odcinki komiksu (w sam raz do wydania w USA), który następnie został wydany przez Taurusa. W normalnym kraju KRL zgarnąłby za ten komiks podwójną wypłatę: najpierw za wydanie zeszytowe, a później za kolekcjonerskie. W naszych realich, komiks ukazał się od razu w trejdzie (dziwi mnie, że nie w twardej oprawie).
Czy KRL coś na wydaniu komiksu zarobił, to już temat na inny wpis.

W każdym razie, Yoel to komiks zacny*. Ciężka "real-kartunowa" krecha wsparta ręcznej roboty rastrami, fachowe kadrowanie i nastrojowe kolory Barta tworzą efektowną oprawę graficzną ciekawego scenariusza. Produkt estetycznie jest dopracowany pod każdym względem. Profesjonalna dobra robota i jak zwykle u KRLa kawał niezłego komiksowego rzemiosła.

Tym bardziej było mi miło, że mogłem "wprosić się" do tego świetnego albumu ze swoim Yoelowym pinupem.

*nie mogłem się powstrzymać przed poleceniem w stylu Piotra Kaczkowskiego :)

Wednesday, August 15, 2007

Koniec etapu

Dzisiaj nie będę pisał o tym jak to mi się nie chce.
Dziś napiszę o tym, że mi się odechciało.

Otóż, definitywnie odechciało mi się rysować szorciaki.
Niniejszym odpuszczam sobie krótkie formy, nowelki do zinów, magazynów, konkursów i antologii.
Odpuszczam sobie również (bez większego wysiłku) stripy i jednoplanszówki.

Być może gdzieniegdzie podrzucę komuś po znajomości kolejny fragment destylucha, ale to by było tyle w temacie.

Szorciaki są dla miękkich faj. Prawdziwi faceci rysują albumy.


Monday, August 13, 2007

10 BO w Lampie

Na blogu Sebastiana Frąckiewicza natknąłem się na recenzję komiksu, która znalazła się w czerwcowej LAMPIE. Do przeczytania poniżej lub u źródła.


Paranoje, paranoje!

„Dziesięć bolesnych operacji” to historia, którą tak naprawdę wiele razy widzieliśmy w kinie i jeszcze więcej razy spotkaliśmy na kartach książek. Ostatnim takim wyraźnym spotkaniem był „Dzień świra”, pamiętnik sfrustrowanego inteligenta. Komiks Macieja Pałki i Dominika Szcześniaka nie jest jednak jakąś obrazkową wersją dzieła Koterskiego, co najwyżej wchodzi z nim w dialog, chociaż nietrudno zauważyć, że momentami scenarzysta korzysta z języka podobnego do „Dnia świra”. Niemniej temat ciężkiego losu inteligentnego człowieka, który pewnego dnia dostał na głowę przez otaczającą go rzeczywistość to przysłowiowa rzeka. Stąd trudno tak naprawdę go wyczerpać.
Tym razem głównym bohaterem jest Leszek, tzw. zwykły, choć bardzo inteligentny facet, na oko już dawno po 30 (bo ma dorastającego dzieciaka ), z dość niezwykłym problemem. Bohater żyje w paranoidalnym potrzasku, głównie z tego powodu, że nie potrafi szczerze wyrażać swoich uczuć. Tych pozytywnych, bo słów krytyki i pogardy dla wszystkiego co się rusza i na drzewo nie ucieka, Leszek ma bardzo wiele. A najbardziej – jak to w rzeczywistości paranoika bywa – nienawidzi siebie. Cały tragizm głównego bohatera polega jednak na tym, że choć potrafi obnażyć głupotę, emocjonalną pustkę i fasadowość swojego otoczenia i medialnej rzeczywistości, zupełnie mu to nie pomaga. Wręcz go dobija i nie pozwala normalnie żyć. W końcu nie wiemy, gdzie znajduje się źródło szaleństwa: w umyśle Leszka, czy w świecie, który swoim umysłem rejestruje; świecie talk-show, promocji, wypalonych uczuć i niespełnionych marzeń?
„10 bolesnych operacji” to porządna powieść graficzna. Scenarzysta wykonał sporo pracy i zadbał zarówno o świetne, błyskotliwe dialogi, jak i głęboką analizę różnych stanów emocjonalnych głównego bohatera. Ze scenariuszem doskonale współgra grafika Macieja Pałki, brudna, groteskowa i „nieładna”, odpowiednia do „nieładnej” historii. Czasem można mieć tylko wrażenie, że rysownik nie do końca trzyma się swojego stylu (choć może to być celowy zabieg). Jego kreska raz jest bardziej luźna, umyślnie swobodna i chaotyczna, a innym razem bardziej konkretna, jakby złapała nagle ostrość. Ale zdecydowania ciekawszy jest ta luźniejsza i bałaganiarska odmiana stylu Pałki.
„10 bolesnych operacji” to wraz z „Blakim” najlepszy polski komiks z oficyny Timofa. Dziwnym trafem przeszedł bez echa w mediach, ale wróżę mu przyszłość podobną do „Ósmej Czary” Prosiaka. Z pewnością nie jest to ostatnie wydanie tej smutnej, albo bardzo życiowej i uniwersalnej opowieści.


Sebastian Frąckiewicz

Sunday, August 12, 2007

Dżentelmeńska umowa – wersja 2007

Ponad 2 lata temu podczas drugiej edycji lubelskiego TRACH!U na potrzeby okolicznościowego „Zina sTRACHu” popełniłem artykulik. Tekst ten zacytuję poniżej w całości, traktując go jako punkt wyjścia do dalszych wynurzeń:


DŻENTELMEŃSKA UMOWA (wersja 2005)

Ostatnio w dziwny sposób przypomniał o sobie Robert Służały. Otóż, zaapelował na forum WRAKa, by czytelnicy posyłali e-maile do Mandragory. Po co?

W celu skontaktowania go z Andrzejem Ziemiańskim, autorem scenariusza do „Autobahn nach Poznań”, nad którym to komiksem Służały obecnie pracuje*. Słówka „obecnie” użyłem trochę nieadekwatnie, bowiem, okazało się że przez półtora roku rysownik stworzył AŻ 19 stron; ostatnie pół roku bezskutecznie zabiegał o kontakt ze scenarzystą. Wydarzenie to jest na tyle niecodzienne, gdyż zazwyczaj to scenarzyści są zmuszeni czekać latami na efekt pracy rysowników. Co prawda, sytuacja jest poniekąd usprawiedliwiona wolontarystycznym charakterem pracy komiksiarzy (którzy uprawiają swoją pasję hobbystycznie, na boku), lecz uważam że takie usprawiedliwianie się motywowane jest brakiem dobrej woli. Inaczej nie mogę nazwać kiszenia latami scenariusza i odkładanie jego realizacji na „święty nigdy”. Co gorsza prawie wszyscy twórcy nachalnie reklamują swoje projekty, co prowadzi do sytuacji że „mistrzem polskiego komiksu” jest nazywany człowiek mający na koncie TYLKO zbiór szorciaków (cóż z tego, że świetnie narysowanych...).

Komiks wymaga wielkiej cierpliwości i samozaparcia**. Wielu utalentowanych artystów rezygnuje z dłuższych form, pozostając przy komiksowych wprawkach. Dają tym samym do zrozumienia swoim czytelnikom, że bawią się z nimi w Qlki, gdyż komiksem nie zamierzają zająć się na poważnie. Oczywiście, może się zdarzyć, że twórca nagle nudzi się swoim projektem i zarzuca go w poszukiwaniu czegoś lepszego. Geniusze pokroju Leonarda często miewali podobne zajawki. Cóż jednak z tego, takie są przywileje prawdziwych artystów, ja zaś piszę tu o komiksowych rzemieślnikach- pasjonatach. W takiej sytuacji niemożność skończenia kilkudziesiąciostronicowego komiksu przez 10 LAT (!) zakrawa na szczyt lenistwa, a akcje w stylu wycofania się na półmetku lub finiszu rysowania świetnej historii to zwykłe gówniarstwo. Pal licho komiksiarza solistę, niech sobie odpuszcza! Ofiarą jego braku zdecydowania jest tylko on sam. Gdy jednak konsekwencje takiego zachowania odbijają się na potencjalnych współpracownikach (scenarzysta, kolorysta, kaligraf, inker...) sprawa staje się o wiele bardziej poważna. Może się skończyć nawet na próbie sabotażu w formie naszczania do farby drukarskiej w ramach odwetu!

Aby uniknąć tak drastycznych rozwiązań wystąpię z ryzykowną propozycją. Niech twórcy planujący wspólne przedsięwzięcia mające rzucić na kolana komiksowy światek, dla zadośćuczynienia zwykłej przyzwoitości podpisują jakieś choćby „dżentelmeńskie” umowy. Ograniczyłoby to nagminne oszukiwanie współpracowników tego i tak dobrowolnego zajęcia jakim jest tworzenie komiksu. Co za problem oświadczyć: „Tak, narysuję te 60 stron w miesiąc***. Jeśli nie – zapłacę odszkodowanie”. Skoro nie można oczekiwać stymulacji finansowej od wydawnictwa, STYMULUJMY SIĘ NAWZAJEM****!!!

Lepiej powolutku pracować nad jednym albumem i skończyć go, choćby po kilku latach, niż łapać kilka srok za ogon i w rezultacie siedzieć w rozgrzebanych projektach.

O zrobionych w ciula kolegach nie wspominam...



* Jakby ktoś nie wiedział, madmaxowskie opowiadanie Ziemiańskiego „Autobahn nach Poznań” było nominowane do nagrody Zajdla (i chyba nawet ją zdobyło). Ciekawskich odsyłam do zbiorku „Zapach szkła

**Ale banał...

***Może być nawet 6 lat, nieważne. Byle szczerze określić termin i się go trzymać.

****uuuch, dziwnie to zabrzmiało...

koniec cytatu :) - większość tego co wkleiłem powyżej to bzdury... Przejdźmy do moich dzisiejszych przemyśleń (UWAGA - będę sobie przeczył)

W czasie ostatniego weekendu środek ciężkości dyskusji okołokomiksowych przeniósł się z bagienka forum NG na blogi. Tutaj sytuacja jest o tyle fajna, że (jak wiem z autopsji) autorzy mają większą możliwość głoszenia prawd objawionych oraz (co lepsze) mają narzędzia, które pozwalają na kasowanie nieprawomyślnych komentarzy. Czyli zasady gry lekko się zmieniają a jednocześnie następuje pewnego rodzaju samoobnażenie graczy. Od razu widać, kto ma na tyle jaj, żeby polemizować z kontrargumentami a nie chować się za cenzorskimi nożyczkami.

Doskonałym przykładem jest Kamil Śmiałkowski, który na swoim blogu wdał się w przepychankę z Maćkiem Mazurem. Mimo mojej sympatii do Kamila muszę przyznać, że Maciek zapunktował w tej rundzie. Jedynym argumentem Kamila pozostały „kompromitujące materiały, które gdyby tylko zostały ujawnione to narobiłyby niezłego dymu”. Brzmi to jak kolejne „taśmy prawdy” albo inne gry teczkami. Ktoś ma na kogoś haka, ale nie wyłoży kart na stół tylko rzuca wokół ostrzeżenia. W takiej sytuacji nietrudno uniknąć obrzucenia kogoś gównem. Kamil sugeruje, że Maciek zawala dedlajny. Maciek kontratakuje argumentem: „pokaż mi umowy, których nie dotrzymałem”. Tak to wygląda jak sprawy finansowe ustawia się „na gębę”. Kamil takich umów nie ma, ale nie wiadomo dlaczego obstaje przy swoim i wytacza coraz cięższe działa. Maciek zaś nie pozostaje dłużny.

Jeszcze do niedawna naiwnie sądziłem, że wystarczy właśnie taka „dżentelmeńska umowa”, koleżeńskie dogadanie się między sobą, w drodze do realizacji jakiegoś celu. Skoro zobowiązałem się narysować Dom Żałoby, 10 Bolesnych Operacji czy WKŻ to dla mnie było to równoznaczne ze zrobieniem swojej działki. Obiecałem Jerzemu Szyłakowi, że narysuję Strange Places i tego staram się trzymać*, bo uważam że wykazałbym się nieprofesjonalnym podejściem gdybym się wycofał. Może nawet nie jest to kwestia profesjonalizmu (na przykład Trust wycofał się chyba z miliona projektów albumowych a przecież nikt nie powie, że nie jest profesjonalistą), ale kwestia przyzwoitości. Może jakieś starania o to żeby nie robić sobie z gęby szmaty albo nie być nazwanym bucem.

Z drugiej strony, wywiązanie się z takiego ustnego zobowiązania nie oznacza wcale, że nagle ktoś nie będzie i tak próbował obrzucać gównem. Najgorsze co się może przytrafić to skrajna negacja nakładu dobrowolnej i często wolontarystycznej pracy przez najbliższych współpracowników. Najwyraźniej ustne „dżentelmeńskie” umowy należy zawierać tylko z ludźmi, do których ma się wielkie zaufanie, biorąc poprawkę na to że i tak można w efekcie być wystawionym do wiatru.

Czytając dyskusje Kamila z Maćkiem nie odnoszę wrażenia, że obaj darzą się wzajemnym zaufaniem (w sumie wątpię w to czy darzą się sympatią). Stąd dziwi mnie kurczowe trzymanie się przez Kamila luźnych obietnic nie popartych umowami. Naiwność skutkuje obitym tyłem. Jak odkrywczo napisał Karl, komiks jest drogim hobby. W momencie, gdy ma się do wyżywienia rodzinę priorytety się zmieniają. Czasami diametralnie.

*chociaż głupio mi, że trwa to tak długo.

Friday, August 10, 2007

Nadal nic mi się nie chce

Lato, sezon ogórkowy, lenistwo.
Plansza stara. Ołówek i fotoszop.

----------------------------------------------

Marek Turek niedawno reaktywował swojego bloga, na którym wcześniej tropił "kopie mistrzów". Po kilku wpisach teleportował się na BR. I bardzo dobrze, bo Turu pisze o komiksach równie ciekawie jak komiksy rysuje. Miałem ochotę jakoś odnieść się do niektórych przemyśleń Marka (czy nawet zapolemizować tu i ówdzie)

ale

jak już wspomniałem

nie chce mi się.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...