Friday, January 30, 2009

Niefortunny pomysł – SCHWING!

Jakiś czas temu doszły mnie słuchy jakoby podcast SCHWING prowadzony przez Koko (nie tego od pleców konia tylko tego webkomiksiarza) i Belego zyskał na jakości. Z dwóch przyczyn. Pierwszą jest przeprowadzka do wrocławskiego studenckiego radia LUZ a drugą nabytek personalny w postaci znanego i lubianego KRLa. Do tej pory stykałem się z audycją sporadycznie. Kiedyś wysłuchałem historycznie pierwszej a sporo później tej z relacją WSKową (z udziałem Gila). Debiut zmęczył mnie jakością techniczną (typu, że jednego prowadzącego słyszałem w jednym uchu a drugiego nie słyszałem prawie wcale) i żenadą merytoryczną. Właściwie każdy troszkę zainteresowany twórczością Neila Gaimana wiedziałby więcej od prowadzących program. Relacja z WSK była skokiem jakościowym, zwłaszcza że nie byłem na bieżąco z ewolucją radiowych skilów Koko i Bele. Niemniej jednak wyrobiłem sobie opinię, że SCHWING jest dość nudną i głupkowatą audycją.

Wróciłem do słuchania pod koniec roku przy okazji gościnnego występu Sztybora. No i przyznaję, że różnica jakości jest kolosalna. Po pierwsze*, Koko siedzi w studio i wszystko brzmi lepiej. Po drugie, prowadzący coraz lepiej radzą sobie z www.google.com. Po trzecie, jest ich trzech więc potrafią zapełnić czas antenowy konwersacją. Koko jako moderator jest bardzo dobry. Czasami irytujące są jego hurraoptymistyczne wtręty w stylu „O, jak super!”, „To było świetne!”, zwłaszcza gdy komentuje swoje żarty. Oczywiście ciągle jest niepoważnie i głupkowato, królują mizoginiczne i homofobiczne dowcipasy ale słucha się tego z przyjemnością.

Godzinną audycję odsłuchuję w czasie podróży do i z pracy. Akurat mniej więcej po 20 minutach robię sobie przerwę na ośmiogodzinną stratę czasu w biurze i do słuchania wracam gdy idę do domu. No i tu jest największy problem. Niezwykle niefortunnym pomysłem w moim przypadku jest słuchanie SCHWINGA jadąc rano autobusem miejskim. Czasami Koko z kolegami tak napierdalają, że nie mogę się powstrzymać i zaczynam się śmiać w głos.

Wiem, że nie tylko ja mam ten problem.


*************


Polecam najnowszy odcinek, w który wkręciłem się niejako analnie (czyli od dupy strony).
Próbowałem namówić KRLa, żeby w przerwie Schwingowcy zapodali jakiś kawałek Płetwonurków Szczurków a on wykminił z tego pomysł na całą audycję i skompilował 3 mixy z muzyczki nagrywanej przez komiksiarzy. W efekcie wyszła audycja nieco odmienna ale równie fajna jak dotychczasowe. Jeśli jeszcze nie znacie Publikemeryt (masa!), Płetwonurków Szczurków (omójboże!) czy Żelaznej Bramy - klikajcie w obrazek i zasysajcie pliczek.

*Sztybor, ale to swoją drogą.

Wednesday, January 28, 2009

WOŚP – kup pan cegłę!

Dzięki inicjatywie Łukasza Babiela z Motywu Drogi komiksiarze jako szeroko rozumiane „środowisko” po raz kolejny mogli włączyć się do akcji zbierania datków na leczenie dzieci.

Ze swojej strony wsparłem Orkiestrę trzema oryginalnymi planszami do Strange Places.

Timof dorzucił do każdej planszy egzemplarz komiksu.

Licytować możecie:

- tutaj (aukcja zakończona, osiągnęła cenę 109,48 zł. Zwycięzcą został dowgird. Gratuluję!)








- tutaj (aukcja zakończona, osiągnęła cenę 104,50 zł. Zwycięzcą został Piotr Kedziora. Gratuluję!)









- i tutaj (aukcja zakończona, osiągnęła cenę 194,50 zł. Zwycięzcą został dowgird. Gratuluję!)












Wielkie dzięki za udział w licytacjach!


Polecam też pozostałe aukcje.

Thursday, January 22, 2009

Muzyczne podsumowanie roku 2008 (część czwarta)

Z polską muzyczką jest podobnie jak z polskimi komiksami. Nikt jej nie słucha a wszyscy twierdzą, że jest do dupy. Wspólną cechą są zwłaszcza antologie. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że na składankach polscy grajkowie wypadają o wiele gorzej niż koledzy od ołówka.

PUSTKI - KONIEC KRYZYSU


Smutnym przykładem jest hołd dla joy division z 2007 roku. Wyjątkiem potwierdzającym regułę miernoty tego zbiorku jest cover zagrany przez Pustki. „Koniec kryzysu” znalazł się jako bonus na identycznie zatytułowanej nowej płycie zespołu. Po kilku zmianach personalnych (gdzieś zapodział się „młody Janerka”) i z dziewczęcą hegemonią na wokalu Pustki zyskały na spójności. Ogólnie materiał wydany przez Agorę jest miły dla ucha, ale w pewnym momencie czuć męczenie buły.


Aktualne video - PARZYDEŁKO feat JANEK KOZA!



KINGS OF CARAMEL - KINGS OF CARAMEL


Efemeryczny projekt, w którym maczał palce Maciek Cieślak objawił się latem. Senne akustyczne melodie były idealnym soundtrackiem dla upalnych dni i wczasów pod gruszą. Album pozostaje uczucie niedosytu ale tak to jest ze słodyczami, że lepiej nie przesadzać. Sympatyczne (tylko i aż) oraz bardzo ładnie wydane.



Teledysku żadnego nie znalazłem.
Może jeszcze wypłynie jakieś fajne wideo z koncertów?

SILVER ROCKET - TESLA


Za to o geniusz otarła się kolejna produkcja Mariusza Szypury. Tesla wygrywa u mnie w kategorii inteligentnego popu. Projekt obserwuję od zarania i każda kolejna płyta zachwyca mnie coraz bardziej. Polska odpowiedź na Zero7 nie jest prostą kalką i wypada fajniej niż Old Time Radio czy Iowa Super Soccer grające w podobnej manierze. Piosenki są radiowe ale nie prostackie. Pewnie wkrótce zostaną zajechane w reklamach (zwłaszcza kawałek Niagara Falls z Moniką Brodką), ale na razie cieszę się z tych dźwięków. Śliczna płyta. Zresztą, album zamyka zachowawczy ale subtelny cover Space Oditty Davida Bowiego, więc pewnie to też wpłynęło na moją opinię.


O Brodce mowa:



AFROKOLEKTYW - POŁĄCZ KROPKI


<- wziąłem i połączyłem.


A to już mój osobisty debeściak w kategorii polskiej płyty roku. Co prawda miękkie pipki na różnych forkach płaczą że Afrokolektyw się skończył, ale to bzdury. Po dekadzie grania można wyjść z garażu ze wszystkimi konsekwencjami takiego ruchu. Wiadomo, że wszystkich nie można zadowolić, tak samo jak nie można dla wszystkich grać bo to domena muzykantów chcących aby ich „słuchać, bo mają piękny głos”. Muzycznie jest znakomicie. Słowa Afrojaxa rozpierdalają autoironią. Jest też kilka potencjalnych hiciorów, które oprócz skocznego bitu i melodii mają wpadające w ucho teksty – slogany. Cwany patent na przyciągnięcie słuchaczy, ale kupiłem to.




Wracam do słuchania.
Kolejne muzyczne podsumowanie już za rok!

Tuesday, January 20, 2009

Muzyczne podsumowanie roku 2008 (część trzecia)

Pora na płyty do których będę wielokrotnie wracał i które wybrałbym gdybym musiał wytypować tylko trzy najlepsze albumy 2008. W komciu do poprzedniego wpisu Marceli typował, że wysoko u mnie będzie "Sunday At Devil Dirt" Isobel Campbell i Marka Lanegana. A jednak nie.

EELS - "Meet the Eels: Essential Eels Vol. I 1996-2006" & "Useless Trinkets: B-Sides, Soundtracks, Rarities and Unreleased 1996-2006"

Niedawno zdałem sobie sprawę, ze EELS jest zespołem, który słucham i którego jestem fanem najdłużej, bo od debiutu z 1997r. Moje inne muzyczne fascynacje dawno zweryfikował czas, lecz muzyka grana przez zespół pana E nadal sprawia mi przyjemność. Z okazji podsumowania pierwszej dekady działalności ukazały się dwie kompilacje: esenszial i różne b-sides. Co prawda w kwestii dyskografii jest mały mętlik od czasu gdy w zespole został sam Mark Ewerett. Przyjęło się, że do dyskografii zespołu zalicza się również solowe albumy i poboczne projekty lidera co zostało zasygnalizowane w omawianych wydawnictwach. W każdym razie dla mnie i zapewne dla większości fanów EELS historia zespołu zaczęła się gdy nagrywający wcześniej solo E, perkusista Jonathan "Butch" Norton i basista Tommy Walter zarejestrowali debiut w postaci „Beautiful Freak”. Album okazał się wielkim sukcesem jako popowa alternatywa dla sierot po Kurcie Cobainie a zespół do tej pory cieszy się wielką famą. W Polsce moda na EELS nie przyjęła się ale w USA zespół jest na tyle popularny, że piosenki pojawiały się w niezliczonej ilości soundtracków zarówno do filmów (choćby Shrek, Krzyk2, Roadtrip, Hellboy2…) jak też wielu seriali zahaczających tematyką o amerykańską obyczajówkę lub target młodzieżowy (Six Feet Under, Chuck…). Co ciekawe, zauważyłem że większość piosenek używanych w filmach pochodzi właśnie z debiutanckiej płyty. Po nagraniu „Beautiful Freak” z zespołu wykopano Tommiego. Obecnie jako Abandoned Pools uskutecznia niestrawny dla mnie poprock pozostając jednak z łatką „tego kolesia grającego na debiucie Eels”. Zresztą sam Tommy jakoś specjalnie nie odżegnuje się od tego skojarzenia. Trzeba przyznać, że muzycznie kuponów nie odcina. Jak dla mnie – niestety. Przez kilka lat trzon grupy stanowili E z Butchem. Koniec końców perkusista też wyleciał i okazyjnie udziela się jako muzyk sesyjny oraz koncertowy towarzysząc innym wykonawcom. Jako komiksową ciekawostkę dodam, że bębny Butcha można usłyszeć w soundtracku do 300. E nadal koncertuje i nagrywa z kolejnym składem jako niepodważalny lider i hegemon. ale muzycznie zauważalna jest nieobecność Butcha i jego charakterystycznej gry.


Na podwójnym wydawnictwie mamy przekrój z całej historii zespołu. Pomimo więc, że jest to „tylko” kompilacja umieszczam ją na samym szczycie. Takoż i filmiki z Youtuba z biegunów temporalnych działalności kapeli - Susans House (Live Pinkpop 1997) + My Beloved Monster Lollapalooza 2007.



Rozpisałem się o węgorzach, więc dwie pozostałe płyty załatwię lapidarnie:

SUN KILL MOON - APRIL

Mark Kozelek jest weteranem zaczynającym karierę jeszcze w latach ’80 pod egidą kultowego wydawnictwa 4AD. Nie znałem do tej pory jego nagrań. Najnowsza płyta skusiła mnie estetyką podobną do nagrań Jasona Moliny i jego projektów. Minimalne wymogi sprzętowe i bluesowe zacięcie w wykonaniu. Maksimum dwie gitary, bas, perkusja + podśpiewywanie pod nosem. W podobnym zestawieniu nagrywać prawdziwe piosenki potrafią jednak najlepsi, do których zacznę zaliczać również Pana Marka. Gościnnie na wokalu udzielił się Bonnie Prince Billy. Gdybym mieszkał na zadupiu USA słuchałbym tej muzy jadąc na ryby. Jako obrazek zapodaję Youngowy wręcz "Tonight The Sky".



BOWERBIRDS - HYMNS FOR A DARK HORSE

Co prawda album ukazał się w Stanach jeszcze w 2007, ale Europejską premierę miał w 2008 i z tego co widzę u innych łapie się w ubiegłoroczne rankingi. Narzekałem na rozczarowanie drugim albumem Bejrutu. Mam idealną odtrutkę. Bowerbirds grają rewelacyjne folkowe piosenki. Aranżacje są nieprzekombinowane, wręcz ascetyczne. Prym wiedzie akustyczna gitara i wokal (może nieco irytujący, sądząc po opiniach testerów). Skrzypce lub akordeon (na zmianę) wspierają melodię a całość wzmacnia bęben. Czyli minimalizm na ludowo, ale sama materia to pop.



No i to by było na tyle. Mój tegoroczny top prezentuje się w miarę przewidywalnie i bez większych ekstrawagancji. Pozostało mi wymienić jeszcze coś z rodzimego podwórka.

W kolejnym wpisie zagoszczą Polacy.

Monday, January 19, 2009

Muzyczne podsumowanie roku 2008 (część druga)

Często wracając z pracy słucham muzyki. Dwie płyty załapały się do podsumowania chyba dlatego, że przy bezpośrednim odsłuchu (prosto w mózg) skopały mi dupę i wręcz doprowadziły do płaczu.

BECK - MODERN GUILT

W tym przypadku popłakałem się z żalu. Nigdy nie zawiodłem się na Becku, a tu nagle przy pierwszym przesłuchaniu opadłem z sił. Wydawało mi się że nowy album to straszna bida – dosłownie chujnia. Dawno nie było mi tak przykro, a już na pewno nigdy nie czułem się tak zeszmacony z powodu muzyki. Zatrudnienie Danger Mouse jako producenta uznałem za strzał w kolano. Urwane sample, bębny od dupy strony, piosenki w formie szkicowej – to wszystko można powiedzieć o Modern Guilt. Po kilku dniach postanowiłem przemóc się i dać Beckowi kolejną szansę . Wszystkie zarzuty rozwiały się. Gdy muzyka wgryzie się w ucho po kolejnych przesłuchaniach otrzymujemy efekt jak z popularnych kiedyś obrazków, w których zezując szukało się trójwymiarowej tajemnicy. Kolejne warstwy układają się i układanka zaczyna pasować. Chaos okazał się być pozorny. Dziełko genialne. Jak mogłem zwątpić?


CURRENT93 - BIRTH CANAL BLUES

Przyznam się, że jesienią przesłuchałem niemal całą dyskografię tego zespołu (około 40 płyt). Prawie przez dwa miesiące dzień w dzień katowałem się dokonaniami Davida Tibeta i jego kamratów. Chronologicznie zaczyna się od brudnych plam dźwiękowych, pierdzących dronów, deklamacji, ryków i szeptów prosto z piekła. Półgodzinne mistyczne słuchowiska rodem z najgorszych koszmarów. Industrialne sado-maso ze wspomaganiem twardej elektroniki. Potem świt neofolku, eksperymenty z Hilmarem Örnem Hilmarssonem (HOHem) gdzie pojawia się na momencik Bjork Guðmundsdóttir, nowe wyzwania i eksperymenty potraktowane jak najbardziej poważnie. Wejście w klimaty truwerskie, klasycyzujące ballady z fortepianem i ułagodzenie estetyczne. Nawet Einsturzende Neuebauten na swoich najbardziej szokujących albumach ledwo zbliża się do granicy ekstremy serwowanej przez Tibeta.

W kwietniu C93 zagrali koncert we Wrocławiu. Żałuję, ze nie byłem tym bardziej że taka okazja może się szybko nie powtórzyć. Zespołu namiętnie słucham od około dwóch lat, czyli załapałem się na stosunkowo świeżą falę fanów zyskanych po Black Ships Ate The Sky Tymczasem małymi kroczkami nadciąga nowy album poprzedzony EPką Birth Canal Blues.

No i znowu. Znam muzykę, mam pewne oczekiwania – a tu wredna MUKA! Tym razem nie jak przy Becku łzy żalu. Tym razem prawie się posrałem ze strachu! Po nastrojowym I Looked To The South Side Of The Door cios z za winkla, terapia szokowa. Coś w stylu – wiesz że gość jest psychiczny, spodziewasz się jakiejś chamskiej akcji a w końcu i tak jesteś zaskoczony gdy koleżka wycina kolejny brutalny numer. Poczułem się straumatyzowany niczym ofiara Jokera. Czekam na nowy album, ale tym razem będę ostrożny. C93 potrafi zaskoczyć nawet hardkorowego fana.


C93 załapało się do rankingu z EPką. Kolejnym zagranicznym albumem jest płyta, która równie dobrze mogłaby być wydana również w formie EPki.

PORTISHEAD - THIRD

Powrót po kilku latach z trzecim albumem. Dotychczas nie byłem fanem niegdysiejszych gwiazd trip-hopu. Po trzeciej płycie to się nie zmieniło, co nie zmienia faktu że na „3” znajduje się kilka killerów które dźwigają całość. Już sam rewelacyjny początek w postaci Silence wystarcza żeby wysoko zakwalifikować cały album. Później jest raz lepiej raz gorzej, czasami męcząco. Niesamowity wokal Beth Gibbons, krautrockowe nawiązania, klimatyczna produkcja i charakterystyczny werbel jakby żywcem wzięty z debiutu Lou Reeda. Końcówka (zwłaszcza psychodeliczny Small) to znowu zwyżka formy więc nie wypada zrobić nic innego jak nastawić odtwarzanie na repetę.


Next: TOP 3!

Sunday, January 18, 2009

Muzyczne podsumowanie roku 2008 (część pierwsza)

Przełom starego i nowego roku sprzyja różnym popkulturowym (i nie tylko) podsumowaniom. Powracam do pomysłu zrealizowanego przeze mnie rok temu. Zaprezentuję subiektywny top przesłuchanych płyt wydanych w ubiegłym roku.

Początek roku nieco mnie przytłoczył. Nadrabiałem jeszcze zaległości z 2007 ale wśród nowych albumów raczej nic nie przyciągnęło mojej uwagi. W ciągu roku odczułem na własnej skórze ostateczny już chyba zmierzch indierocka w wersji nu rock rewolution (która właściwie wydała łabędzi śpiew w 2005 roku). Miałem podobne pierwsze wrażenie przy scenie folkowej. Przy odkryciu zapomnianych perełek pomogły mi podsumowania znajomych blogasków i serwisów.

Frustracja spowodowana brakiem nowej dobrej muzy spowodowała, że sięgnąłem po rockową klasykę. W ten sposób nadrobiłem kompletne dyskografie kilkunastu mniej lub bardziej znanych zespołów i właśnie jestem na etapie wdrażania się w postpunkowe brzmienia z początku lat ’80. Wchłonąłem też masę muzyczki przy okazji wydania nowych albumów przez starych a niegdyś wielkich wymiataczy. Bo a to Marillion wydał nowy nastrojowy album, a to REM przypomniał sobie że rockowa kapela powinna mieć w składzie perkusistę (co i tak nie zmienia faktu, że wyszła kicha). Pod koniec roku przypomnieli zaś o sobie The Cure płytą z fajnym openerem, którego dodałem do „the best of” tego zespołu.

NICK CAVE & THE BAD SEEDS - DIG!!! LAZARUS DIG!!!

Jak najbardziej pozytywnie zaskoczył natomiast Nick Cave. Eksperyment w postaci ubiegłorocznego Grindermana niezbyt przypadł mi do gustu. Soundtracki nagrywane wespół-zespół z genialnym Warrenem Ellisem (nie tym od komiksów, tylko ze skrzypkiem grającym też z Dirty Three) były bardzo obiecujące. Myślałem, że z kolejnym albumem The Bad Seeds pójdą w kierunku wytyczonym przez „Abattoir blues”. Okazało się, że Grindermanowy odpoczynek zaowocował świetnym i świeżo brzmiącym materiałem. Przyznam się, że polubiłem Kejwowy zespół w którym rolę Blixy Bargelda przejął Ellis. Brak Bargelda był w pewnej chwili (przy okazji ostatnich płyt) odczuwalny ale w końcu Ellis przełamał się i zaczął wprowadzać swoje patenty. Podejrzewam że kiedyś przy okazji omawiania twórczości The Bad Seeds będzie się stosować podział na okres dominacji Blixy i okres w którym słychać wpływ gry Ellisa. No, chyba że już się stosuje taki podział...


BAUHAUS - GO AWAY WHITE

Innym zaskoczeniem (bodajże największym w tym roku) był dla mnie powrót gotyckiej legendy, notabene dawniej odsądzanej przez wspomnianego Nicka C od czci i wiary. Jeden kawałek usłyszałem w radio (tak, u Pana Kaczkowskiego!) i byłem przekonany, że to niepublikowany wcześniej bonus z sesji Earthlinga. Nie łudziłem się, że David Bowie zebrał ponownie koncertowy skład Outside i wszedł do studia. Trzeba się raczej pogodzić z tym, że nowego albumu już niestety nie nagra. Na szczęście rok 2008 zaowocował kilkoma płytami z udziałem Bowiego w ilości homeopatycznej (w formie widocznej inspiracji lub symbolicznego współudziału).

Najmocniejszą z tych płyt jest właśnie… Go Away White BAUHAUSU! Co prawda zaraz po zakończeniu prac zespół znowu się rozpadł, ale warto było czekać na ten krążek (niektórzy czekali aż 25 lat!). Jako komiksową ciekawostkę mogę podać, że piosenka The Dog's a Vapour znajdowała się na wydanym dziewięć lat temu soundtracku do filmu Heavy Metal FAKK2 (tu możecie sobie poczytać online komiks namazany przez Bisleya). Utwory powstawały latami, ale efekt jest olśniewający. Nowa muzyka Bauhausu jest motoryczna i klimatyczna. Muzycy (raczej bez specjalnej intencji) pokazali też miejsce w szeregu młodym wilczkom spalającym się po pierwszej płycie.



TV ON THE RADIO - DEAR SCIENCE

Na pewno nie można postawić takich zarzutów innej kapeli inspirowanej Bowiem i promowanej zarówno przez niego jak też wspomnianego powyżej Petera Murphy'ego. TV On The Radio wydało trzeci już album z jak zwykle frapującym materiałem. Od początku raczej stronili od łatwych patentów na rzecz kontrolowanego eksperymentu. Nadal brzmią świetnie a nowe piosenki są intrygująco wielopłaszczyznowe. To fajne, że zespół poważnie traktuje odbiorców i nie sprzedaje jednorazowego produktu. Do Dear Science należy powracać i wsłuchiwać się aby wydobyć wszystkie smaczki. Podobną metodę próbowało zastosować Bloc Party na Intimacy. Niestety, tutaj efekt mnie rozczarował. W ubiegłorocznym podsumowaniu przy okazji A Weekend In The City zastanawiałem się, czy zespół pójdzie na łatwy lep koniunkturalizmu rodem U2. Mieli ku temu zadatki ale postanowili podejść do tematu ambitnie. I przejechali się. Kurde, to ja już wolę Bloc Party grających chwytliwe piosenki niż bawiące się w naciąganą awangardę. Przesterowany wokal, preparowana perkusja i elektroniczna kakofonia to za mało. Trzeba mieć jeszcze dobry pomysł.


SCARLETT JOHANSSON - ANYWHERE I LAY MY HEAD

Tymczasem Dave Sitek z TV On The Radio umiał połączyć ambicje muzyki granej przez zespół z popem w wersji indie lansowanym przez media. Wyprodukował album Scarlet Johnson, czyli produkt komercyjnie wycelowany w target snobujących się na alternatywę dwudziestolatków. Nie ulega wątpliwości, że ideowo pozycja ta jest tożsama z solową płytą Paris Hilton. Popularna (ale kojarząca z bardziej ambitnym kinem) aktorka zapragnęła nagrać płytę. Warunki wokalne ma podobne jak stosujące kiedyś podobny zabieg Nico lub Tanita Ticaran – czyli ogólnie rzecz ujmując takie sobie. Zaufała więc odpowiednio dobranym współpracownikom i moim zdaniem wyszła z tej próby zwycięsko. Całe szczęście śliczna Scarlet ma oprócz talentu aktorskiego również gust i wie z kim przystawać. Dodatkowo w chórkach podśpiewuje Bowie więc ja nie mam już żadnych obiekcji. Dałem się złapać… i mi z tym dobrze. Prawie wszystkie piosenki są coverami Toma Waitsa, ale szczerze mówiąc jak dla mnie to Scarlett mogłaby na Anywhere I lay my head coverować nawet Fasolki a i tak by mi się spodobało.


C.D.N.
(zawtra)

Sunday, January 11, 2009

Aj-Waj!

Noworoczna porcja drobiazgów:

- Wśród 22 produkcji sygnowanych przez Pastelgames i nominowanych do miana GRY ROKU według jayisgames.com znalazł się również The Fog Fall (w kategorii adventure). Miłe wyróżnienie. Jeśli czujecie się w obowiązku zagłosować (na przykład na moją [i Karola] grę) to klikajcie w obrazek poniżej.


- Tradycyjnie już co roku na Polterze "Top 3 okiem twórców". Ciężko mi było dokonać wyboru trzech najlepszych komiksów wydanych w 2008 r. więc w kolejnym wpisie blogaskowym zaprezentuję mój osobisty top 10. To był dobry rok.


- Ilustracja nawiązująca do Strange Places zawisła jako startówka na WRAKU. Klikajcie w obrazek po więcej i w kolorze.


Tak poza tym, rok 2009 komiksowo rozpocząłem z naprawdę wysokiego "C" (z wręcz kastrackiego falsetu). Ale o tym w jakiejś tam mało odległej przyszłości.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...