Saturday, June 30, 2007

Rafałek strikes back!

O jeju! Jutro pierwszy lipca! Kolejny miesiąc minął jak z bicza strzelił.
Jestem do przodu o kolejne kilkadziesiąt (sic!) plansz. Wczoraj skończyłem rysować pierwszy rozdział Strange Places - słowo się rzekło, zgoliłem brodę.

Materiał poglądowy:
PRZED -----------------------------------> PO










UPS!
Maszynka się omskła na klatę o_O



Tymczasem na forum Gildii nastała czwarta edycja konkursu na planszę komiksową.
Tradycyjnie, razem z Bartkiem Sztyborem popełniliśmy planszę będącą jak zwykle fragmentem Najwydestyluchniejszego. W dzisiejszej planszy gościnnie wystąpili Rafałek i jego pani. Tyle na dziś.
Wpis sponsorowały emotki i .

Friday, June 29, 2007

Wszyscy mają mambę!

Wczoraj Mr. Śledziu puścił farbę i pokazał światu projekt okładki do Likwidatorskiej antologii, którą timof wydaje w połowie lipca. Będzie w niej kilka(naście?) kolorowych krótkich komiksów, fajne pinupy i masa innych cudów. Razem z Bartkiem Sztyborem wprosiliśmy się w ostatniej chwili (ale skutecznie) dołączając do grona niezwykle utalentowanych rysowników tributujących Pana L.

Dziś taka zajaweczka: Całość niebawem do poczytania w zbiorku.

Tuesday, June 26, 2007

Wieści z placu boju

Siedemnasta plansza Strange Places leży już w warsztacie. Złamałem stalówkę więc nowy sprzęt czeka na pierwsze użycie w boju. Scenariusz Jerzego Szyłaka w zasięgu ręki. Broda nadal rośnie.

pif

pafDwa nieobrobione kadry na rozgrzewkę.

ł a m i g ł UF k a

Tytułem notki nawiązuję do kuriozum znajdującego się w najnowszym (piątym) numerze "Progresywnego magazinu komiksowego JEJU". Otóż koledzy redaktorzy przyjmując do druku komiks Mikołaja Spionka nie zauważyli, że roi się w nim od błędów ortograficznych. Jarek zwany Preclem wyrzekł niegdyś znamienną sentencję: "Trudno od zina wymagać profesjonalizmu". Pewnie i racja, ale Jeju już od pierwszego numeru pretenduje do miana "progresywnego magazinu", więc takie wymagania powinno spełniać. W końcu tytuł jakoś zobowiązuje.

Proges w Jeju jest stały ale bardzo powolny. W nowym numerze nowościami są goście z wielkiego świata jak też monotematyczność pisma, które dzięki temu zamieniło się w pewnego rodzaju antologię. Jeju ma niski nakład, ładnie wydrukowane 94 strony w cz-b i kolorową okładkę z grzbiecikiem. Warto nabyć, nawet żeby przeczytać sobie w tramwaju.


Do nowego numeru dorzuciliśmy razem z Bartkiem Sztyborem swoje trzy grosze w postaci pięciu plansz Nawydestyluchniejszego . Jest to kolejny fragment układanki rozrzuconej po różnych zinach. Od roku (czyli premiery pierwszego epizodu) zachęcamy czytelników do zabawy polegającej na poskładaniu tych fragmentów w całość. Jak na razie bezskutecznie. Albo do tej pory ujawniliśmy za mało przesłanek, albo układanka nie jest zbyt zajmująca, lub też powszechne lenistwo i atrofia mózgowia jest powszechna zarówno wśród autorów komiksów jak i czytelników. Nie mnie wnikać. W każdym razie przydałaby się jakaś podpowiedź.

DOM ŻAŁOBY 4 - polizany

Pierwsza konkretna recenzja DŻ4 pojawiła się na loliPOPie. Piotr Sawicki w swoim tekście postawił omawiany zeszyt na wyższej półce komiksów które nie spełniły pokładanych w nich oczekiwań. Jednocześnie wypunktował mielizny i obnażył skróty (sztuczki i asekuranckie patenty autorów), które przeszkadzały mu w odbiorze komiksu jako czytelnikowi. Wielkie dzięki za tą recenzję. Na pewno wyciągnę z niej wnioski.

Oryginalnie tekst możecie przeczytać sobie tutaj. Jak zwykle pozwoliłem sobie zacytować artykuł i wkleić poniżej.



W świecie emocji bez pokrycia

Piotr Sawicki


Oto kolejny owoc fermentu zwanego „młodym polskim komiksem”. Cechy tego nurtu, rozwijającego się prężnie już od kilku lat, są następujące: eskapizm – ucieczka od rzeczywistości, która jeśli już dochodzi do głosu, to tylko w postaci koturnowo odmalowanej historii najnowszej (vide: fala komiksowych laurek na cześć papieża, Solidarności, Poznania walczącego z sowieckimi czołgami i Popiełuszki), poza tym nieudolność scenarzystów w materii rozplanowania szerszych i bardziej zajmujących struktur fabularnych. Konsekwencją tej ostatniej jest próba posklejania opowieści z anegdotycznych, donikąd nie prowadzących epizodów. Na barkach rysownika spoczywa zadanie zatuszowania owej łataniny, za pomocą jak najbardziej ekspresyjnej, wstrząsającej szaty graficznej, tak aby gotowy produkt na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie pełnowartościowego dzieła sztuki. Zatem każdy, kto miał styczność z „Achtung Zelig” Rosenberga i „Esencją” Janusza (oba z rysunkami Gawronkiewicza), „Nadzwyczajnymi” Wojdy i Ostrowskiego czy komiksami duetu Kowalski-Gosieniecki, może przewidzieć, z czym z grubsza będzie miał do czynienia podczas lektury „Domu żałoby”.

Przy czym trzeba mieć na uwadze, że Maciej Pałka, mimo ewidentnego talentu, nie sięga poziomu np. Gawronkiewicza. Często gubi perspektywę, proporcje czy choćby czytelność przekazu. Narracja idzie siermiężnie, toteż rysownik, by się jakoś wybronić, co rusz stosuje swój popisowy numer: wielkie, munchowskie niemal zbliżenia brzydkich i pomarszczonych, zniszczonych emocjami twarzy bohaterów. Robią one rzeczywiście duże wrażenie i czytelnik może nawet da się oczarować, nim po przewertowaniu kilkunastu stron zacznie się zastanawiać, o jakie tu właściwie emocje chodzi.

Bo w samej materii fabularnej jest ich niewiele. Jak to często bywa w polskim komiksie, obracamy się w sferze całkowitej abstrakcji, napoczętych szkiców opowieści, w których najciekawsze są pojedyncze sceny. Taka fragmentaryczność – skupianie całej energii na fajerwerkach graficznych, na wyabstrahowanych z całości epizodach – sprawia, że podczas lektury czytelnik ma wrażenie snujstwa, nie zaś konsekwentnej narracji; świadkuje pojedynczym scenom, ale na koniec ma trudności ze zwyczajnym streszczeniem fabuły. Czy przy podobnym braku ciągłości i dynamiki ktokolwiek zainteresuje się serią na tyle by, po przeczytaniu jednego odcinka, czekać z utęsknieniem na następny? Cykl o „Nadzwyczajnych” nie zabawił na rynku zbyt długo. Również kultowy w swoim czasie magazyn „Produkt”, odkąd zaczął publikować komiksy w tym stylu, stawał się coraz mniej kultowy aż zamknął działalność. „Dom żałoby” dobił na razie do zeszytu czwartego, i choć nie życzę źle ani autorom ani wydawcy, nie znajduję na tych 32 stronach żadnego – logicznego czy emocjonalnego – poparcia dla idei zapoznania się z całym cyklem.

Konieczności odpowiedzi na pytanie „o co w tym komiksie chodzi”, autorzy wywinęli się bardzo sprytnie, umieszczając akcję w świecie, w którym generalnie nic nie ma sensu, który nie potrzebuje kontekstu, bo jest utkany z miszmaszu marzeń żyjących w nim ludzi. Pomysł to nawet frapujący – o ile da się go rozwinąć we frapującą historię. Jednak w tym wypadku robi on za licencję, mającą autora scenariusza zwolnić od konieczności jego konstruowania. Szczęśniakowi nie brak wprawdzie literackich pomysłów – tu i ówdzie potrafi ująć czytelnika ciekawym dialogiem czy nawet całą sceną (prolog!) – ale po co, na co i dokąd to wszystko zmierza, nie wiadomo. Może dowiemy się z następnych odcinków.

W jednym należy oddać sprawiedliwość autorom „Domu żałoby”. Fabularne i intelektualne snujstwo, które na początku złośliwie porównałem do artystycznego fermentu, nie dotyczy wyłącznie komiksu, ale rzutuje na całokształt polskiej kultury popularnej z kinem włącznie (a właściwie to przede wszystkim). Czym to wytłumaczyć? Powołanie się na lenistwo jako narodową cechę Polaków nie będzie ani słuszne ani tym bardziej sprawiedliwe, jeśli weźmiemy pod uwagę, jakiego nakładu pracy – często stricte hobbistycznej, nieodpłatnej – wymaga stworzenie albumu komiksowego. Bardziej stoi za tym faktem podświadome przekonanie, że gotowy wyrób raczej nie zajrzy pod strzechy – wszak 400 egzemplarzy to nakład, którym można co najwyżej obdarować najbliższych krewnych. A ci będą zadowoleni tak czy inaczej. Tak długo, jak komiks w Polsce pozostanie wąską specjalizacją środowiskową, trudno będzie wymagać od twórców odpowiedzialnego podejścia do tego medium.




Wednesday, June 20, 2007

Another brick in the...

Wczoraj wieczorem miałem przyjemność gościć u Agnieszki Jankowskiej i Marcina Czapskiego w audycji Strefa Słowa w Akademickim Radio Centrum. W ciągu niecałej półgodzinki miałem okazję dołożyć swoją cegiełkę (czy też kamyczek) do wielkiego dzieła pracy u podstaw w komiksowej edukacji narodu. Rozmawialiśmy o komiksach, ilustracjach Masłowskiej i o komiksach internetowych. Było bardzo sympatycznie. Dyskusja na tematy okołokomiksowe przeciągnęła się poza antenę i aż żal było kończyć. Co prawda wychodząc z domu zabrałem ze sobą Bend (bo to bardzo rockowe radio) i Karuzelę głupców (bo tak) jako materiał poglądowy ale gdy przyszło co do czego to jednak nie mogłem się powstrzymać i skupiłem się na 10 BO, do których mam bardziej osobiste podejście*.

<= Tymczasem dzisiaj stuknął tuzin plansz nowego komiksowego albumu jaki rysuję. Jeśli dalej pójdzie tak dobrze jak do tej pory to jestem na dobrej drodze aby uszczęśliwić sporą grupę ludzi. Jerzy Szyłak pewnie ucieszy się, że w końcu ruszyłem z miejsca z jego scenariuszem. Równie zadowoleni będą fani twórczości komiksowej Szyłaka ( w dodatku tym razem wzbogaconej moimi pięknymi grafikami).

To już moje trzecie podejście do Strange Places. Tym razem nie spocznę nim nie skończę dzieła. Wzorem Henryka Brodatego postanowiłem, że nie będę golił brody zanim pierwszy zeszyt (z dwóch) nie będzie gotowy.

Już wyglądam jak Rumcajs...
*tak, nie mogłem sobie odmówić lansu.

Monday, June 18, 2007

Ząbi

Takie cuś znalazłem na dysku. Jest to pozostałość po zombiaczej dyskusji na nieodżałowanym forum wraka, które po ataku lamera jakiś czas bytowało w sposób wręcz tożsamy z tematem tej oto graficzki.

Wykorzystałem wulgarne filtry fotoszopowe, gdyż akurat zaczynałem przygodę z tym programem. W podobnej manierze zrobiłem jeszcze kilka obrazków (na przykład do galeryjki Mutującej Teczki). Potem stwierdziłem, że w kwestii filtrów to co za dużo to niezdrowo i skupiłem się na coraz to nowszych cyfrowych pędzlach. Koniec końców wróciłem do zwykłych pędzelków i tuszu. Na razie pozostanę przy tradycyjnych metodach rysowania - jestem bardzo zadowolony z uzyskiwanych efektów.

Mam nadzieję, że moja subiektywna opinia nie będzie odosobniona.

Tymczasem wracam do pracy. Odstawiam spam forumowy, dobrze się odżywiam i słucham muzyki.

:*


Jutro o 19 wstąpię na chwilkę do Akademickiego Radia Centrum, żeby promować wśród ludu komiksy... to znaczy powieści graficzne. Audycja trwa pół godziny, więc chyba zdążę wspomnieć o Blanketach, Ghost World i Sandmanie. A może i nie zdążę - jeśli zacznę lansować się z 10 BO.

Friday, June 15, 2007

Ostatnia wyspa

Dziś przypominam krótki komiks sprzed ponad dwóch lat. "Ostatnią wyspę" zrobiliśmy z Danielem Gizickim na jakiś konkurs. Pewien czas później komiks zawisł w Esensji.

Z tego co pamiętam, był to chyba pierwszy scenariusz napisany dla mnie przez Daniela.

Od czasu tego komiksu zacząłem eksperymentować z łączeniem obrabianego w fotoszopie ołówka z rastrami, co swoją kulminację miało w WKŻ.

Sunday, June 10, 2007

Być jak Alan Wilder

Niezwykłą chwilą jest moment ukończenia zeszytu komiksowego. Równie emocjonującą chwilą jest moment gdy wydrukowany komiks w końcu trafia do rąk autora. Wczoraj dostałem paczkę z czwartym odcinkiem "Domu Żałoby" i mogłem odetchnąć z ulgą - jest to pierwszy komiks z którego jestem edytorsko w zupełności usatysfakcjonowany. Począwszy od okładki, rozmieszczenia elementów loga, kolorów nieprzekłamanych przez drukarnię a skończywszy na detalach składu i jakości wydruku. Wszystko gra.
Niniejszym zakończyłem swoją kilkuletnią (sic!) przygodę z Domem Żałoby. Mam nadzieję, że moje zaangażowanie w jakiś sposób przełożyło się na (w miarę przyzwoity) efekt wizualny. Teraz już jako zwykły czytelnik będę czekał na kolejne zeszyty serii. Mam nadzieję, że podczas ich lektury będę się bawił równie dobrze jak w czasie rysowania tego komiksu.

Trzymając w rękach pachnący drukiem komiks czuję, że swoje już zrobiłem a teraz reszta należy do czytelników. W jednym z poprzednich wpisów wspomniałem o tym jak duży wpływ na rysowanie czwartego zeszytu Domu Żałoby miały opinie odbiorców. Ciekawi mnie czy oczekiwania czytelników były zbieżne z uzyskanym efektem końcowym? Nawet jeśli nie, to jest to dla mnie kolejny krok naprzód w nauce komiksowego rzemiosła.

Korzystając z okazji chciałbym podziękować wszystkim osobom dzięki którym miałem sposobność współtworzyć DŻ:
Dziękuję Dominikowi Szcześniakowi za możliwość zilustrowania jego scenariusza, Timofowi za chęć wydania serii i zaangażowanie edytorskie, Hubertowi Ronkowi za inkersą współpracę przy drugim epizodzie, Wojtkowi Stefańcowi za mocnego kopa artystycznego i podniesienia poprzeczki w trzecim epizodzie, Pawłowi Samborowi za kolory na okładce, rewers i narysowanie prologu (uratowałeś ten komiks) . Dziękuję wydawnictwu POST za udostępnienie fonta a także dziękuję wszystkim świetnym rysownikom, do których zwracałem się z prośbą o pomoc przy kontynuacji serii. Wszystkim dałem namiary mailowe na scenarzystę, więc jeśli nadal macie ochotę na zilustrowanie zeszytu lub jakiejś nowelki to zapewne Dominik Szcześniak z radością coś adekwatnego dla was znajdzie. Wystarczy, że go poprosicie.

I to w sumie tyle.
Na dokładkę prezentuję kadr-rarytas, który został interwencyjnie usunięty z komiksu. Bliźniacy Peaks pewnie jeszcze sobie zaszaleją.

+

No i jeszcze pozostało mi wyjaśnić tytuł dzisiejszej notki. :)
Otóż wielkimi krokami nadchodzi premiera kolejnego albumu RECOIL!

Tuesday, June 5, 2007

Kiepski żart

No i kolejny tydzień minął. Przybyło kilka komiksowych plansz.
Razem z Bartkiem Sztyborem * przełamaliśmy się psychicznie i postanowiliśmy wystartować w tegorocznym konkursie MFK. Zrobiliśmy ośmiostronicowy epizod Destyluszka. Komiks jest już gotowy i na dniach (grubo przed dedlajnem) wysyłamy go do Łodzi. Tutaj prezentuję pierwszą planszę. Resztę chyba będzie można zobaczyc na wystawie.Cała historyjka oczywiście stanowi fragment Najwydestyluchniejszego.

* Bartek zaczął blogosławić na BR. Polecam te śmiszne wypociny.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...