Podczas ostatniego MFKiG, równo po dekadzie od wydania ostatniego (i zarazem pierwszego) numeru nastąpił długo wyczekiwany powrót CYRKIELNI - Masońskiego Magazynu Komiksowego. Czy zmartwychwstanie legendarnego zina sprostało oczekiwaniom?
Jako, że dzieje magazynu to przedinternetowa prehistoria (WRAK się nie liczy!) należy się słowo wprowadzenia. W 1996 r. ukazał się pierwszy numer Zina KKK, którego trzon stanowiły komiksy i prowokacje Tomasza Krasnowolskiego, Krzysztofa Tkaczyka i Bartosza Minkiewicza. Pismo charakteryzowało się rubasznym (specyficznym) poczuciem humoru i absurdalną publicystyką. W ciągu pięciu numerów KKK ewoluowało w kierunku pisma bardziej przystępnego w odbiorze. W końcu zostało brutalnie przejęte przez Kamila Śmiałkowskiego i jego popleczników. Nowa ekipa była de facto dojściem do głosu pokolenia twórców, których wizja komiksu jako takiego ciążyła w jedynym kierunku widocznym przez mózgi zaimpregnowane przez lata indoktrynacji zeszytówkami TM-semic. Kiczmeni bezlitośnie docięli watahy żaków z ASP marzących o zakazie depilacji. Tymczasem obrażeni na cały świat renegaci, których skład skrystalizował się podczas prac nad KKK postanowili wkroczyć na drogę masońskiego terroru. Tak powstała CYRKIELNIA.
Pierwszy numer nowego magazynu był eksplozją sztubackiej jazdy po bandzie. Twórcza anarchia w symbiozie z profesjonalną formą i elegancką oprawą. „Timofowa kreda” miała stać się standardem dopiero w odległej przyszłości więc na tle wszechobecnego brudnego xero magazyn prezentował się okazale. Ponadto, co ważniejsze za materiałem stała zaimprowizowana filozofia - prześmiewczy koncept na przegiętą masońską stylizację. Nic dziwnego, że przebojowa Cyrkielnia mocnym uderzeniem w jądra fandomu zapisała się historii polskiego komiksu.
W roku 1999 pismo zdobyło nagrodę „Kloca” przyznawaną przez Krakowski Klub Komiksu (ironia losu). Wręczenie wyróżnienia w kategorii najlepszego fanzinu za profesjonalnie wydany album na kredzie spowodowało ostrą reakcję Mateusza Skutnika i Dominika Szcześniaka - redaktorów xerowanych zinów: Vormkfasy i Zinia. Protest skutkował korespondencyjnym flejmem (sic!), który został opublikowany w Ziniu. Argumentem obozu xero oprócz „niezinowej” formy było przypuszczenie, że Cyrkielnia jest jednorazowym wybrykiem. Mijająca dekada potwierdziła powyższe wątpliwości.
Powrót magazynu został przygotowany w sposób charakterystyczny dla wcześniejszych działań redakcji. Doza dezinformacji, że będą wydane jednocześnie dwa nowe numery. W rzeczywistości pismo ma dwie okładki – na awersie i rewersie. Następnie fajna akcja z promocją na Festiwalu. Na stoisku można było zaopatrzyć się w odpowiednie gadżety – marynowane napletki i kaptury. W sieci zawisła również nowa strona internetowa. Mimo to, reakcje odbiorców są bardzo oględne a wręcz można mówić o zignorowaniu tego wydarzenia. Dlaczego?
Dlatego, że wydawanie magazynu rodem z końca XX wieku powoduje wizję młodego (ale drapieżnego) dinozaura, który swego czasu wpadł w szczelinę w lodzie, tam cudownie przespał miliony lat a teraz nagle zgłodniały wypadł z letargu i wrzeszcząc o gorącą posokę rzucił się wprost pod koła pędzącego tira. W mojej analogii kierowca tira to współczesny (przyjmuję, że komiksowo wyrobiony) czytelnik a pędząca maszyna to INTERNET. Komiksy publikowane w Cyrkielni są w większości świetnie narysowane ale zarazem bardzo pretekstowe, prostackie i wcale nie śmieszne. Żarty rysunkowe i kolaże to poziom codziennego spamu z demotywatorów. Chwila śmiechu z ładnej prowizorki, dla odmiany wydrukowanej na kredzie i w kolorze. W cenie 35,00 PLN.
Na 88 stron magazynu, komiksy zajmują niewiele ponad połowę. Połowa z nich jest zdatna do lektury. Dwa komisy wybijające się ponad przeciętną to „Straine” i „Bracia”. Pozostałe (jak również publicystyka) są artefaktami wygrzebanymi z wehikułu czasu, który niczym w piosence zespołu Dżem zabiera twórców patrzących na odbicia swoich starych ryjów w lustrze w czasy beztroskiej młodości. Cóż z tego, że młodość ta wypadła na czas komiksowej smuty? Cyrkielnia, która kiedyś mogła stanowić alternatywę dla Produktu (w rzeczywistości magazyn Śledzia wyssał z niej to co najlepsze – Minkiewiczów) jest obecnie rupieciem. W najlepszym wypadku znakiem czasów do których nie warto wracać w celach innych niż badawcze.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
1 comment:
celnie
Post a Comment