Przypadkowo zmutowany w humanoidalną formę (za pomocą czarów) tytułowy owczarek niemiecki odbija swoją Panią z łap nazi-bolszewickich goblinów.
Są cycuszki, jest mordobicie.
Dużo mordobicia.
Całe 32 gęste plansze mordobicia.
Tak w skrócie można opisać fabułę pierwszego autorskiego albumu Richarda Corbena. Trzydziestoletni rysownik (ustatkowany mąż i ojciec) znudzony pracą nad reklamowymi animacjami postanowił na poważnie zająć się komiksem. Na warsztat wziął scenariusz niezrealizowanego filmu, nad którym pracował od 1967 roku. Rysował wieczorami i w weekendy - w tempie średnio 3 plansz na tydzień. Prace przeciągały się ale opłaciło się. Już za sprawą komiksu o Rowlfie Corben przeszedł do historii a to był przecież dopiero początek.
Kevin Eastman, którego dziesięcioletni dziecięcy mózg został swego czasu zgwałcony tym dziełem z nostalgią przyznaje się do inspiracji. Dwadzieścia lat później zaprosił nawet Corbena (swojego ulubionego rysownika) do kolaboracji przy słynnych Żółwiach Nindża.
Komiks sam w sobie przez 40 lat od premiery się zestarzał, chociaż nie tak bardzo jak by to się mogło wydawać obcując z taką ramotą. Mimo to obecnie lektura raczej nie dostarczy już czytelnikom tyle samo frajdy co niegdyś młodemu Eastmanowi. Corben później wielokrotnie powracał w podobne rejony (choćby w Denie czy Świecie Mutantów) i podnosił sobie poprzeczkę zarówno graficzną jak też scenopisarską. W momencie gdy komiks się ukazał był jednak prekursorem: brutalne, dynamiczne sceny, pretekstowy scenariusz podparty czarnym humorem. Undergroundowe pokazanie faka cenzurze kodu komiksowego, która na długie lata trzymała amerykański komiksowy mainstream pod kloszem infantylizmu. Te elementy nadal się bronią, podobnie jak sekwencyjny "filmowy" montaż i fenomenalny światłocień. Na pewno dziełko to otworzyło autorowi drzwi do komiksowego przemysłu. Wkrótce rozpoczął bowiem owocną współpracę z Warren Publishing, która stała się poligonem doświadczalnym umożliwiającym eksplozję jego talentu.
Lekturę polecam głównie ze względów motywacyjnych dla wannabe autorów komiksów. Po prostu pewnego dnia warto usiąść i bez dalszych wymówek pocisnąć album, który zmieni historię medium. Choćby miałoby to być pretekstowe mordobicie z cycuszkami (no nie, tak łatwo już nie będzie).
Rowlf swego czasu doczekał się wielu wydań na całym świecie. Kanoniczna jest wersja czarno-biała opublikowana pierwotnie w formie zinowej. Istnieje też przyjemna wersja kolorowa więc ciężko mi optować za jedyną słuszną edycją jak w przypadku Bloodstara, którego pokolorowanie było tragiczną w skutkach próbą uszczęśliwiania na siłę.
Voice of Comicdom #16, #17 1970 - w odcinkach
Rip Off Press 1971 - pierwsze pełne wydanie
Scenariusz i rysunki: Richard Corben
BONUS:
Streszczenie fabuły w formie jednej ilustracji! Rowlf to ten psiuńcio po lewej. Pańcia psiuńcia kibicuje milusińskiemu. |
No comments:
Post a Comment