
„W tym tygodniu napompowałem tyle plansz, a w tym tygodniu tyle…”.
Dość.
Zadanie (auto)motywacyjne zostało zrealizowane.
Komiks w zasadzie już narysowałem. Zostały detale (dosłownie kilka kadrów retrospekcji) do machnięcia w czasie kilku wieczornych posiedzeń przed telewizorem. 56 stron leży przede mną czekając na obróbkę i przygotowanie do druku.
Słowem podsumowania etapu rysunkowego kilka refleksji sprzętowych:
Historia jest w miarę naturalnie podzielona na dwa rozdziały. Każdy zrealizowałem używając innych narzędzi.
Do zwizualizowania części „nocnej - staromiejskiej” użyłem zestawu numer 1.
Piórko, pędzelki, kredka, czarny tusz, woda z kranu do lawowania.
Narzędzia tradycyjne i wymagające wprawy w użyciu, ale umożliwiające uzyskanie wspaniałych efektów (miękka kreska, ekspresja, fajne brudy).
Przy pracy nad częścią „dzienną – śródmiejską” wspomagałem się zestawem tanich cienkopisów i markerów. Żadne tam japońskie cuda mazaczej techniki, tylko Herlitze i Stabillo made in Germany (+ anonimy z kiosku ruchu). Po kilku dniach już zaczynają się utleniać i zmieniać kolor na czerwony. Nic to, papierowa plansza to półprodukt.
Po wygumowaniu ołówka plansze rysowane flamastrami również polawuję. Później wszystko zeskanuję i gdzieniegdzie dodam jakiś raster.
Akurat, będzie co robić do końca maja.
Wtedy też kolejny raport na blogu!