DŻENTELMEŃSKA UMOWA (wersja 2005)
Ostatnio w dziwny sposób przypomniał o sobie Robert Służały. Otóż, zaapelował na forum WRAKa, by czytelnicy posyłali e-maile do Mandragory. Po co?
W celu skontaktowania go z Andrzejem Ziemiańskim, autorem scenariusza do „Autobahn nach Poznań”, nad którym to komiksem Służały obecnie pracuje*. Słówka „obecnie” użyłem trochę nieadekwatnie, bowiem, okazało się że przez półtora roku rysownik stworzył AŻ 19 stron; ostatnie pół roku bezskutecznie zabiegał o kontakt ze scenarzystą. Wydarzenie to jest na tyle niecodzienne, gdyż zazwyczaj to scenarzyści są zmuszeni czekać latami na efekt pracy rysowników. Co prawda, sytuacja jest poniekąd usprawiedliwiona wolontarystycznym charakterem pracy komiksiarzy (którzy uprawiają swoją pasję hobbystycznie, na boku), lecz uważam że takie usprawiedliwianie się motywowane jest brakiem dobrej woli. Inaczej nie mogę nazwać kiszenia latami scenariusza i odkładanie jego realizacji na „święty nigdy”. Co gorsza prawie wszyscy twórcy nachalnie reklamują swoje projekty, co prowadzi do sytuacji że „mistrzem polskiego komiksu” jest nazywany człowiek mający na koncie TYLKO zbiór szorciaków (cóż z tego, że świetnie narysowanych...).
Komiks wymaga wielkiej cierpliwości i samozaparcia**. Wielu utalentowanych artystów rezygnuje z dłuższych form, pozostając przy komiksowych wprawkach. Dają tym samym do zrozumienia swoim czytelnikom, że bawią się z nimi w Qlki, gdyż komiksem nie zamierzają zająć się na poważnie. Oczywiście, może się zdarzyć, że twórca nagle nudzi się swoim projektem i zarzuca go w poszukiwaniu czegoś lepszego. Geniusze pokroju Leonarda często miewali podobne zajawki. Cóż jednak z tego, takie są przywileje prawdziwych artystów, ja zaś piszę tu o komiksowych rzemieślnikach- pasjonatach. W takiej sytuacji niemożność skończenia kilkudziesiąciostronicowego komiksu przez 10 LAT (!) zakrawa na szczyt lenistwa, a akcje w stylu wycofania się na półmetku lub finiszu rysowania świetnej historii to zwykłe gówniarstwo. Pal licho komiksiarza solistę, niech sobie odpuszcza! Ofiarą jego braku zdecydowania jest tylko on sam. Gdy jednak konsekwencje takiego zachowania odbijają się na potencjalnych współpracownikach (scenarzysta, kolorysta, kaligraf, inker...) sprawa staje się o wiele bardziej poważna. Może się skończyć nawet na próbie sabotażu w formie naszczania do farby drukarskiej w ramach odwetu!
Aby uniknąć tak drastycznych rozwiązań wystąpię z ryzykowną propozycją. Niech twórcy planujący wspólne przedsięwzięcia mające rzucić na kolana komiksowy światek, dla zadośćuczynienia zwykłej przyzwoitości podpisują jakieś choćby „dżentelmeńskie” umowy. Ograniczyłoby to nagminne oszukiwanie współpracowników tego i tak dobrowolnego zajęcia jakim jest tworzenie komiksu. Co za problem oświadczyć: „Tak, narysuję te 60 stron w miesiąc***. Jeśli nie – zapłacę odszkodowanie”. Skoro nie można oczekiwać stymulacji finansowej od wydawnictwa, STYMULUJMY SIĘ NAWZAJEM****!!!
Lepiej powolutku pracować nad jednym albumem i skończyć go, choćby po kilku latach, niż łapać kilka srok za ogon i w rezultacie siedzieć w rozgrzebanych projektach.
O zrobionych w ciula kolegach nie wspominam...
* Jakby ktoś nie wiedział, madmaxowskie opowiadanie Ziemiańskiego „Autobahn nach Poznań” było nominowane do nagrody Zajdla (i chyba nawet ją zdobyło). Ciekawskich odsyłam do zbiorku „Zapach szkła”
****uuuch, dziwnie to zabrzmiało...
koniec cytatu :) - większość tego co wkleiłem powyżej to bzdury... Przejdźmy do moich dzisiejszych przemyśleń (UWAGA - będę sobie przeczył)
W czasie ostatniego weekendu środek ciężkości dyskusji okołokomiksowych przeniósł się z bagienka forum NG na blogi. Tutaj sytuacja jest o tyle fajna, że (jak wiem z autopsji) autorzy mają większą możliwość głoszenia prawd objawionych oraz (co lepsze) mają narzędzia, które pozwalają na kasowanie nieprawomyślnych komentarzy. Czyli zasady gry lekko się zmieniają a jednocześnie następuje pewnego rodzaju samoobnażenie graczy. Od razu widać, kto ma na tyle jaj, żeby polemizować z kontrargumentami a nie chować się za cenzorskimi nożyczkami.
Doskonałym przykładem jest Kamil Śmiałkowski, który na swoim blogu wdał się w przepychankę z Maćkiem Mazurem. Mimo mojej sympatii do Kamila muszę przyznać, że Maciek zapunktował w tej rundzie. Jedynym argumentem Kamila pozostały „kompromitujące materiały, które gdyby tylko zostały ujawnione to narobiłyby niezłego dymu”. Brzmi to jak kolejne „taśmy prawdy” albo inne gry teczkami. Ktoś ma na kogoś haka, ale nie wyłoży kart na stół tylko rzuca wokół ostrzeżenia. W takiej sytuacji nietrudno uniknąć obrzucenia kogoś gównem. Kamil sugeruje, że Maciek zawala dedlajny. Maciek kontratakuje argumentem: „pokaż mi umowy, których nie dotrzymałem”. Tak to wygląda jak sprawy finansowe ustawia się „na gębę”. Kamil takich umów nie ma, ale nie wiadomo dlaczego obstaje przy swoim i wytacza coraz cięższe działa. Maciek zaś nie pozostaje dłużny.
Jeszcze do niedawna naiwnie sądziłem, że wystarczy właśnie taka „dżentelmeńska umowa”, koleżeńskie dogadanie się między sobą, w drodze do realizacji jakiegoś celu. Skoro zobowiązałem się narysować Dom Żałoby, 10 Bolesnych Operacji czy WKŻ to dla mnie było to równoznaczne ze zrobieniem swojej działki. Obiecałem Jerzemu Szyłakowi, że narysuję Strange Places i tego staram się trzymać*, bo uważam że wykazałbym się nieprofesjonalnym podejściem gdybym się wycofał. Może nawet nie jest to kwestia profesjonalizmu (na przykład Trust wycofał się chyba z miliona projektów albumowych a przecież nikt nie powie, że nie jest profesjonalistą), ale kwestia przyzwoitości. Może jakieś starania o to żeby nie robić sobie z gęby szmaty albo nie być nazwanym bucem.
Z drugiej strony, wywiązanie się z takiego ustnego zobowiązania nie oznacza wcale, że nagle ktoś nie będzie i tak próbował obrzucać gównem. Najgorsze co się może przytrafić to skrajna negacja nakładu dobrowolnej i często wolontarystycznej pracy przez najbliższych współpracowników. Najwyraźniej ustne „dżentelmeńskie” umowy należy zawierać tylko z ludźmi, do których ma się wielkie zaufanie, biorąc poprawkę na to że i tak można w efekcie być wystawionym do wiatru.
Czytając dyskusje Kamila z Maćkiem nie odnoszę wrażenia, że obaj darzą się wzajemnym zaufaniem (w sumie wątpię w to czy darzą się sympatią). Stąd dziwi mnie kurczowe trzymanie się przez Kamila luźnych obietnic nie popartych umowami. Naiwność skutkuje obitym tyłem. Jak odkrywczo napisał Karl, komiks jest drogim hobby. W momencie, gdy ma się do wyżywienia rodzinę priorytety się zmieniają. Czasami diametralnie.
*chociaż głupio mi, że trwa to tak długo.
3 comments:
Macieju!
Przypadkiem odkryłem,ze zostałem "bohaterem" już drugiego blogu:-)
Generalnie zgadzam się z tym, co piszesz.Ja zresztą wcale nie twierdziłem, że jestem aniołem ale Kamil pojechał po bandzie.A odgryzłem mu się właśnie dlatego, że Kamil wszystko załatwia "na gębę".Ale, uwaga, tylko z innymi.Sam zabezpiecza sie umowami z wydawcami, pracodawcami...
Sprawa komiksu do "Detektywa" tak właśnie wyglądała - on pracował nad pismem i za to dostawał kasę, a mnie rzucił " jak zrobisz, to zobaczymy" więc ja mu "zobaczę, czy zrobię".Nie zrobiłem, zreszta przysłał mi 1 stronę scenariusza ( bo musi popracować nad koncepcją)...
I to nie była pierwsza taka "fucha" od Kamila.
Stąd moje wkurwienie na jego wpis, który zreszta on traktuje jak jakąś prawdę objawioną.
A żeby było zabawniej, a propos deadlinów, pisze mi że Trust nie rysuje Wiedźmina, bo robi teraz inny album:-)Ale o nim Kamil się nie zająknie
przecież Trust miał narysowac 3 albumy o wiedźminie! hahaha, nie no lubię jego prace ale słuchanie o zapowiedziach kolejnych ALBUMóW jego autorstwa to już zabawne jest.
Taa.. wiem coś o tych latach. Właśnie kończę album, który zacząłem 3 lata temu. Możecie mi pomóc rozwiązać jeden dylemat głosując na ankietę na Sinus Camera. (A scenariusze to najlepiej pisać samemu ;-P choć cudze jeśli dobre to chyba się ciekawiej rysuje).
Post a Comment