Tuesday, January 29, 2008

Muzyczne podsumowanie roku 2007 (część piąta - ostatnia!)

Robert Wyatt - Comicopera

Przyznaję otwarcie. Na ten album „wyprał” mnie redaktor Chaciński. Nie mam telewizora, więc nie mogę zweryfikować czy swoją propagandę prowadził na wizji, ale zostałem zaatakowany zarówno poprzez fale eteru, prasę i internet. Jak widać dywersja była skuteczna, gdyż w końcu uległem. Nie pozostało mi nic innego jak dopisać „Comicoperę” do listy najlepszych płyt ubiegłego roku. Od razu dopisuję ją na sam top listy.

Robert Wyatt jest postacią nietuzinkową aczkolwiek jego osoba i twórczość z racji nieszczęśliwego zbiegu okoliczności jakim był wypadek i kalectwo, znalazły się w cieniu swoich bardziej znanych kolegów. Z drugiej strony, dzięki wsparciu tych właśnie kolegów i przyjaciół mógł nadal realizować swoje muzyczne projekty. Swoją karierę Wyatt rozpoczynał jako śpiewający (!) perkusista psychodelicznego soft machine. Następnie grał między innymi z Hendrixem, pomagał (bez większych rezultatów) przy nagrywaniu solowego albumu Syda Barreta i kładł fundamenty pod jazz rock w Machting Mole i projektach Keitha Tippeta (genialna Centipede!). Po wypadku skoncentrował się na muzyce tworzonej w domowym zaciszu gdzie zapraszał znajomych muzyków do nagrywania partii, które miksował z samplami i swoim głosem. Gościnnie wystąpił (ponoć) na pięciuset albumach (od artrocka i jazzu po nagrania z Biork i Anją Garbarek).

Do tej pory nie znałem dokładnie twórczości Wyatta. Ślady jego działania postrzegałem niejako „kątem oka” (czy może raczej ucha), głównie za sprawą słuchania dzieł artystów, z którymi w jakiś sposób był artystycznie związany. Na szczęście wobec jego autorskich płyt również nie można przejść obojętnie, czego dowodem jest ostatnia płyta.

„Comicopera” jest podzielona na trzy rozdziały o tematyce: osobistej, o wojnie i kwestiach społecznych. Poza treścią różnią się pod względem muzycznym. W pierwszej części mamy przejmujące ballady z wyeksponowanymi dęciakami budującymi „ambientowe” tło, w drugiej części pojawia się gitara, a trzecią część zdominował mellotron. Wszystkie elementy przenikają się i występują oczywiście we wszystkich fragmentach, ale jako słuchacz odniosłem wrażenie takiego podziału. Co ciekawe, nie ma określonych instrumentów grających solówki. Zazwyczaj są one wykonywane przez quasijazzową sekcję. Odrębną sprawą jest wokal, który brzmi na trzech warstwach. Pierwsza to charakterystyczny śpiew Wyatta. Druga to chórki, które artysta sam sobie dośpiewuje w różnych tonacjach. W końcu trzecia warstwa to wspomniany mellotron, którego dźwiękami są zsamplowane głosy trójki wokalistów. Każdy z osobna (między innymi jest to głos Briana Eno) śpiewa głoski „a, o, u” a następnie Wyatt używa mellotronu i wydobywa dźwięk chóru. W ten sposób chór Brianów Eno przyśpiewuje w pieśni o Che Guewarze . Trzy warstwy wokalne doskonale współbrzmią. Apogeum użycia sampli wokalnych następuje w ”Out of the blue” gdzie mellotron jest używany jak zwykły instrument klawiszowy. Swoją drogą chciałbym usłyszeć na żywo jak prawdziwy chór łamie sobie języki w czasie wykonywania tego utworu.

Muzyka brzmi bardzo naturalnie, tak jakby zespół wszedł do studia i nagrał materiał od razu. Dopiero po kolejnych przesłuchaniach można wychwycić wiele dźwiękowych smaczków i docenić produkcję. Jednocześnie album brzmi świeżo, co świadczy o tym jak bardzo współczesna muzyka rockowa jest zakorzeniona w twórczości muzyków zaczynających karierę nawet 40 lat temu.

Przydałaby się jakaś ilustracja w postaci wideo. Niestety nie znalazłem nic nowego, ale w pełni rekompensuje to "Sea Song".


Zauważyłem, że Comicopera spotkała się z olbrzymim feedbackiem wśród bloggerów. W moim przypadku spowodowała wyczerpanie limitu literek przeznaczonych na opis jednej płyty. W związku z tym zacznę się streszczać.

Akron/Family - Love Is Simple

Ktoś polecił mi ten album gdy wyraziłem swoje rozczarowanie nową płytą Beirutu. To był strzał w dziesiątkę! Już od pierwszego przesłuchania polubiłem dźwięki wygrywane przez freakfolkowy skład będący jakby odpowiednikiem naszego Pogodno. Chwytliwe piosenki,szalone jammowanie, pozytywna energia z głośników i wrażenie, że zaangażowanie muzyków doskonale przekłada się na efekt końcowy. Niewyobrażalna potega akustycznego brzmienia wspomagana białym śpiewem niczym Amon Dull z amerykańskiego zadupia.

Miazga.


A wideo takie oto: nieźle piłują. Widzę wpływy kapeli z The Muppet Show.


I jeszcze lalala


Radiohead - In Rainbow

Rzutem na taśmę i z wielką ambiwalencją odczuć. Płyta która za pierwszym przesłuchaniem rozczarowała. Za każdym kolejnym podejściem było lepiej. Są na niej piosenki. Już po poprzednim albumie, oraz solowej płycie Thoma Yorka spodziewałem się że zespół pójdzie w tym kierunku. Radiohead ma u mnie wielki kredyt zaufania (u kogo nie ma?), więc chyba dlatego tak długo katowałem się tym albumem aż zaiskrzyło. Ostatni raz, bo jeśli wcześniej czekałem na ich nowe nagrania z ekscytacją, to teraz stali się mi obojętni. I niestety nie pomogą smaczki, smyczki ani tym bardziej smycz. Nawet jeśli będzie oficjalnie, legalnie za friko.


All I Need - Jeden z trzech jaśniejszych punktów:



HRSTA - Ghosts Will Come And Kiss Our Eyes

Postrock, neofolk, charakterystyczna gitara i siła transu.
Usłyszałem nocą w radio "Kotori", gdzie dźwięk parł z mocą walca drogowego przy wtórze psychodelicznych organów. Zapisałem sobie nazwę zespołu i następnego dnia zacząłem poszukiwania.

Takiego grania jak HRSTA, Espers czy Faun Fables brakuje mi bardzo w rodzimej muzyce. Gdy interesowałem się folkiem, podobne emocje budził we mnie tylko projekt Perzival-Ovo (który zniknął chwilę po fenomenalnym rozkwicie). Nawiązania do tradycyjnego (szeroko rozumianego) muzykowania nawet przy użyciu nowoczesnych środków wyrazu nie muszą kończyć się na cytatach z folkloru. Nadal na tym polu jest jeszcze wiele do zdziałania. Efekty bywają przejmujące.

Muzyka zdecydowanie dla melomanów o nocnym trybie życia.

__________________

No, jakoś dobrnąłem do zakończenia. Jak Mahomet pozwoli, za rok też zrobię podobne podsumowanie. Ubiegły rok pod względem muzyki był równie wspaniały jak patrząc przez pryzmat czytelnika komiksów :) Co jest budujące, to że nie był to rok powrotów wielkich wymiataczy. A może był, ale "dzieła" uznanych twórców jakoś wyparłem z pamięci (Biork, Marillion, Prince, Interpol, Einsturzende Neubauten, Ścianka, Rufus W. :/) a inni moi faworyci, którzy zrobili sobie przerwę (Current 93, Legendary Pink Dots, Eels), dla innych wcale uznanymi twórcami być nie muszą? Znak zapytania zbędny.

Dziękuję za uwagę.

2 comments:

Anonymous said...

Robert Wyatt wielki
Radiohead ta druga mi przywrócili wiarę, ale ja to jestem najbardziej fanem the bends wiec raczej zawsze liczę na odwrót od elektroniki. Akrtonem mnie bardzo zainteresowałeś wiec zaraz rozpoczynam poszukiwania.

Tak myślę co mną jeszcze w tym roku wstrząsnęło, ale właściwie już o wszystkim oprócz nowych Komet napisałeś. I zwykle z tymi opiniami sie zgadzałem.

Marceli said...

Ha - przypomniałeś mi, że HRSTA leży odsłuchana raz w dodatku chyba przy robieniu czegoś, czyli choćby wcale. Trzeba nadrobić. A jako że jest to ...siąte podsumowanie w którym pojawia się Akron, to chyba nie ma innego wyjścia, trza w końcu przesłuchać

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...