Często wracając z pracy słucham muzyki. Dwie płyty załapały się do podsumowania chyba dlatego, że przy bezpośrednim odsłuchu (prosto w mózg) skopały mi dupę i wręcz doprowadziły do płaczu.
BECK - MODERN GUILT
W tym przypadku popłakałem się z żalu. Nigdy nie zawiodłem się na Becku, a tu nagle przy pierwszym przesłuchaniu opadłem z sił. Wydawało mi się że nowy album to straszna bida – dosłownie chujnia. Dawno nie było mi tak przykro, a już na pewno nigdy nie czułem się tak zeszmacony z powodu muzyki. Zatrudnienie Danger Mouse jako producenta uznałem za strzał w kolano. Urwane sample, bębny od dupy strony, piosenki w formie szkicowej – to wszystko można powiedzieć o Modern Guilt. Po kilku dniach postanowiłem przemóc się i dać Beckowi kolejną szansę . Wszystkie zarzuty rozwiały się. Gdy muzyka wgryzie się w ucho po kolejnych przesłuchaniach otrzymujemy efekt jak z popularnych kiedyś obrazków, w których zezując szukało się trójwymiarowej tajemnicy. Kolejne warstwy układają się i układanka zaczyna pasować. Chaos okazał się być pozorny. Dziełko genialne. Jak mogłem zwątpić?
CURRENT93 - BIRTH CANAL BLUES
Przyznam się, że jesienią przesłuchałem niemal całą dyskografię tego zespołu (około 40 płyt). Prawie przez dwa miesiące dzień w dzień katowałem się dokonaniami Davida Tibeta i jego kamratów. Chronologicznie zaczyna się od brudnych plam dźwiękowych, pierdzących dronów, deklamacji, ryków i szeptów prosto z piekła. Półgodzinne mistyczne słuchowiska rodem z najgorszych koszmarów. Industrialne sado-maso ze wspomaganiem twardej elektroniki. Potem świt neofolku, eksperymenty z Hilmarem Örnem Hilmarssonem (HOHem) gdzie pojawia się na momencik Bjork Guðmundsdóttir, nowe wyzwania i eksperymenty potraktowane jak najbardziej poważnie. Wejście w klimaty truwerskie, klasycyzujące ballady z fortepianem i ułagodzenie estetyczne. Nawet Einsturzende Neuebauten na swoich najbardziej szokujących albumach ledwo zbliża się do granicy ekstremy serwowanej przez Tibeta.
W kwietniu C93 zagrali koncert we Wrocławiu. Żałuję, ze nie byłem tym bardziej że taka okazja może się szybko nie powtórzyć. Zespołu namiętnie słucham od około dwóch lat, czyli załapałem się na stosunkowo świeżą falę fanów zyskanych po Black Ships Ate The Sky Tymczasem małymi kroczkami nadciąga nowy album poprzedzony EPką Birth Canal Blues.
No i znowu. Znam muzykę, mam pewne oczekiwania – a tu wredna MUKA! Tym razem nie jak przy Becku łzy żalu. Tym razem prawie się posrałem ze strachu! Po nastrojowym I Looked To The South Side Of The Door cios z za winkla, terapia szokowa. Coś w stylu – wiesz że gość jest psychiczny, spodziewasz się jakiejś chamskiej akcji a w końcu i tak jesteś zaskoczony gdy koleżka wycina kolejny brutalny numer. Poczułem się straumatyzowany niczym ofiara Jokera. Czekam na nowy album, ale tym razem będę ostrożny. C93 potrafi zaskoczyć nawet hardkorowego fana.
C93 załapało się do rankingu z EPką. Kolejnym zagranicznym albumem jest płyta, która równie dobrze mogłaby być wydana również w formie EPki.
PORTISHEAD - THIRD
Powrót po kilku latach z trzecim albumem. Dotychczas nie byłem fanem niegdysiejszych gwiazd trip-hopu. Po trzeciej płycie to się nie zmieniło, co nie zmienia faktu że na „3” znajduje się kilka killerów które dźwigają całość. Już sam rewelacyjny początek w postaci Silence wystarcza żeby wysoko zakwalifikować cały album. Później jest raz lepiej raz gorzej, czasami męcząco. Niesamowity wokal Beth Gibbons, krautrockowe nawiązania, klimatyczna produkcja i charakterystyczny werbel jakby żywcem wzięty z debiutu Lou Reeda. Końcówka (zwłaszcza psychodeliczny Small) to znowu zwyżka formy więc nie wypada zrobić nic innego jak nastawić odtwarzanie na repetę.
Next: TOP 3!
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
3 comments:
Stawiam na duo IC&ML :)
Mnie ten Beck własnie w odróżnieniu od Guerro i Information wszedł natychmiast. Przez tamte się musiałem przedzierać strasznie mozolnie, dopóki sie nie usadowiły tak jak miały.
Bonus za Szkarlettę, bo jesteś pierwszą osobą, która umiała wytłumaczyć, co ludzi przyciąga do tej płyty
Co do Portisehead, to jedno z większych rozczarowań moim zdaniem. Nawet jeśli są kawałki, które mistrzowsko brzmią, to nie jest to przecież TOP 20 na MTV, żeby promować tylko single. Grupa pokroju Portisehead, ma poprzeczkę ustawioną wysoko. Powinna próbować ją przeskoczyć, nawet jeśli zawiesiła ją sama. Nie twierdze, że ma robić płyty na podobieństwo dwóch pierwszych. Po prostu, nie powinna robić nic na siłę, nie starać się zmienić sztucznie wizerunku Portishead, czy też samego gatunku Trip Hopu. Słuchając jej, odnosiłem wrażenie, że nie jest ona do końca szczera. Troszkę sztuczna, naciągana. Gdyby było trzeba bym czekał jeszcze kilka lat na nowa płytę tej grupy. Ale wyszła w 2008 i niepotrzebnie.
Nowe Portishead fantastyczne. A Beck tylko taki sobie. Gdyby całą płytę wypełniały takie numery jak Chemtrails to byłoby to genialne dzieło. A tak to tylko lekko powyżej przeciętnej.
Post a Comment